piątek, 31 lipca 2015

Jo Nesbo - Pentagram

Są tacy autorzy, do których musiałam sie przekonywać za którymś kolejnym podejściem. Należy do niech niewątpliwie Jo Nesbo i z każdym przeczytam dobrym jego kryminałem utwierdzam się w twierdzeniu o zasadności drugiej szansy, którego to życiowo wielką zwolenniczką nie jestem ;)


Po kolejnej wpadce alkoholowej Harry dostaje wypowiedzenie, jednak z uwagi na okres urlopowy zostaje jeszcze włączony do śledztwa prowadzonego przez Toma Waalera. Hole podejrzewa, że Waaler może mieć związek ze śmiercią ich koleżanki Ellen Gjelten, jednak wciąż nie ma na to
dowodów.

Harry tropi seryjnego mordercę. Zabójca ten odcina swoim ofiarom palce u rąk, a na miejscu zbrodni jako swój znak rozpoznawczy pozostawia pentagram...












I podobnie jak po wielu poprzednich jego książkach, których jakoś nie udało mi się przeczytać we właściwej kolejności, tak i tym razem dwa wieczory miałam z głowy ;)

Bardzo dobrze skonstruowana intryga, wiele niewiadomych do samego końca, mnóstwo pytań bez odpowiedzi, doskonały finał, będący uwieńczeniem super kryminału, który bardzo dobrze mi się czytało.
Do tego jak zawsze Nesbo mnie zaskoczył kilkukrotnie, kiedy już myślałam, ze wiem kto, co i dlaczego to okazywało się, ze w zasadzie niekoniecznie, bo jednak ....jest inaczej i kto inny to ten zły.
Mistrz nieoczywistości i wiecznej niepewności akcji pokazuje i tym razem kunszt swojego pisania.

Na tle dobrego wątku kryminalnego wybijają się według mnie dwie rzeczy - zbytnie pijaństwo Harrego, które momentami było aż nazbyt meczące i w zasadzie nawet przerysowane. Jak dla mnie wersja umiarkowana byłaby wystarczająca, tak jest po prostu zbyt męcząco.
No i podobnie jak u kilku innych poczytnych skandynawskich autorów kryminałów Nesbo również w swojej powieści poświęcił sporo miejsca odwołaniu do nazizmu. Tak jakby watek ten gwarantował autorom uwagę czytelnika?Albo świadczył o męczącym ich rozdziale w historii ich narodu? Kory to dobrze jest wplatać do wątku swojej książki, żeby pokazać, że się pamięta?
Nie wiem jaki jest zamysł tego zabiegu, tym niemniej jest on powszechnie używany, nawet częściej niż u naszych nadwiślańskich autorów.

Tym niemiej wystawiam ocenę 9/10 i nadal pozostają wierną fanka autora!

czwartek, 30 lipca 2015

Bonia Wit - Nie zabija się czarnego kota

Nie zabija się czarnego kota” to nie kryminał. To opowieść o trudnych miłościach. 



Podróż na Mazury staje się dla Piotra pasmem dziwnych zdarzeń i niefortunnych okoliczności. Czarny kot, którego przejechał na drodze, nawiedza go w snach i powoli staje się jego obsesją. Od wyjazdu na Mazury mężczyznę nie opuszcza pech. Najpierw płonie jego tartak, potem dowiaduje się, że w wyniku przelotnego romansu ma pięcioletnią córkę Gabrysię.Dziwnie sformułowany testament staje się przyczynkiem do weryfikacji planów życiowych głównego bohatera oraz innego spojrzenia na dotychczasowe życie.


Ciepła, optymistyczna opowieść, którą czyta się z uśmiechem i wzruszeniem.






Ostatnio ze względu na spore zmęczenie przedurlopowe jakby chętniej sięgam po książki, które wymagają zdecydowanie mniejszego zaangażowania intelektualnego ;)
I chyba właśnie dlatego dokończyła lekturę tej książki, bo gdyby forma była lepsza z pewnością darowałabym ją sobie.

Zarówno pomysł, jak i bohaterowie, mimo, że jakby nam poniekąd znani z innych książek, bo motywy mazurskich wiosek panują w polskiej literaturze od kilku dobrych lat, to jednak wprowadzenie głównego bohatera,a  nie bohaterki jest fajnym pomysłem. Mimo, ze spodziewana przemiana lekkoducha w odpowiedzialnego ojca żadną nowością nie jest, to podobały mi się dwie rzeczy - motyw skomplikowanej miłości do kobiety będącej matką chłopczyka z zespołem Downa i wątek mazurskiej ziemi. Pierwsza z nich nie tak powszechna, ale dobrze opisana, ze spokojem, dystansem, a jednocześnie prawdziwie, z pewnym otwarciem oczy na to jak to naprawdę wygada. Drugi wspomniany przeze mnie wątek to ciekawie opisana rzeczywista sytuacja mazurskich wsi, ich trudności i problemów, tu w zderzeniu z Niemcem proponującym ich mieszkańcom niebotyczne sumy za wykup.
I z plusów to tyle, bo na tle całej reszty tylko one się wybijają. Cała akcja jest dość nudna, ciężkawo się to czyta, główny bohater drażni swoim egoizmem, co w zderzeniu z prawdziwym życiem i problemami po prostu razi niesamowicie.

A do tego jego miłość ma na imię tak samo, jak autorka książki....

Moja ocena 4,5/10

środa, 29 lipca 2015

Peter Brown - Pan Tygrys dziczeje

Czy czasem nudzi cię bycie grzecznym i poważnym? Pan Tygrys dobrze to rozumie. Tak się złożyło, że mieszka w eleganckim mieście pełnym szykownych dam i dżentelmenów. Pewnego dnia ma jednak dość swoich nienagannych manier i wpada na doprawdy dziki pomysł… 

Ta pełna uroku historyjka dla najmłodszych uczy tolerancji i życia w zgodzie z samym sobą.



Byłam bardzo ciekawa, co ma do zaproponowania najmłodszym czytelnikom autor książki cieszacej się ogromną popularnością "Dzieci to koszmarne zwierzątka domowe". 
Mimo zapowiedzi, że jest to historyjka dla najmłodszych jej prawdziwe przesłanie zrozumieją raczej te starsze dzieciaki, młodszym b edzie podczas lektury trzeba ciut więcej wytłumaczyć, ale tym niemniej przesłanie książki powinno trafić zarówno do jednych jak i drugich.

O czym jest historia? O Panu Tygrysie, statecznym mężczyźnie w kapeluszu i garniturze, którego uwikłanie w świcie zwierzęcych konwenansów i norm rodem z XIX w. zaczyna trochę męczyć. Tym samym poddając się "dzikiej myśli" kiełkującej w jego głowie zamienia sztywną postawę na cztery łapy, zaczyna brykać, ryczeć i szaleć, by w końcu poczuć się sobą. Zgorszone tym zachowaniem zwierzęta wysyłają go do dziczy, gdzie wygnaniec mógł szaleć do woli. Jednak pojawiła się tęsknota i...to już musicie przeczytać i zobaczyć sami, gdyż nie chcę psuć puenty, tym który razem ze swoimi pociechami jeszcze tej książki nie czytali.

Bardzo fajny pomysł autora, jak w prosty sposób przekazać uniwersalne prawdy o byciu sobą, poszukiwaniu swojej drogi i tym co w życiu ważne. No i oczywiście o odrobinie szaleństwa, które w rozsądnym wymiarze przyda się każdemu, bo jak twierdzi autor - "specjalista w tej dziedzinie"- "każdy od czasu do czasu powinien trochę zdziczeć". Więc drodzy rodzice pozwólcie swoim dzieciom czasem poszaleć, ot tak dla równowagi ;)

Moja ocena 9/10

środa, 22 lipca 2015

Lisa Scottoline - Spójrz mi w oczy


A gdyby okazało się, że twoje dziecko należy do kogoś innego?

Pewnego dnia Ellen Gleeson znajduje w skrzynce pocztowej ulotkę „Czy widziałeś to dziecko?”. Początkowo nie zwraca na nią większej uwagi i zamierza ją nawet wyrzucić, ale coś nie daje jej spokoju, zmusza, by spojrzeć na nią jeszcze raz. Widok mrozi jej krew w żyłach. Chłopiec z ulotki wygląda dokładnie tak samo jak jej adoptowany synek, Will. Rozum podpowiada jej, żeby zignorować całą sprawę, skoro adopcja została przeprowadzona całkowicie legalnie. Ale Ellen jest dziennikarką i nie potrafi przestać myśleć o tym zdjęciu. Musi odkryć prawdę, choć wciąż nie potrafi sobie odpowiedzieć na pytanie, co zrobi, jeśli okaże się, że Will to rzeczywiście uprowadzony chłopiec? Odda go jego biologicznym rodzicom czy spróbuje przy sobie zatrzymać? Ellen podejmuje bolesną decyzję o podjęciu prywatnego śledztwa i krok po kroku zaczyna odkrywać kolejne tropy, które na zawsze powinny pozostać tajemnicą. A kiedy niebezpiecznie zbliża się do prawdy, okazuje się, że stawką może być jej życie – i życie synka, którego tak bardzo kocha… 






Opis książki jest może stanowić niezaprzeczalnie nie dla rodziców adopcyjnych zapowiedź historii ciężkiej i trudnej, czy nawet stać się może preludium do koszmaru, który mieli nadzieję nigdy się nie wydarzy. Muszę przyznać, ze niektóre fragmenty - jak chociażby rozłąka z dzieckiem, które w pewnym momencie akcji zostaje odebrane matce są cieżkie również dla biologicznych rodziców ;) (mam w szczeólności) Autorka na sam koniec powieści funduje czytelniczkom huśtawkę emocji, która mimo, ze zakończenie jest przewidywalne toi tak gwaranuje dużą dozę wzruszeń.






Całą książkę najlepiej według mnie oceniać elementami, bo ciężko wystawić mi jednoznaczna ocenę za całość.

Mój główny zarzut to spora taka "amerykańskośc" tej powięsci. Niektóre zdarzenia, czyny czy decyzje bohaterów są nam dokładnie znane i przewidywalne- bo kiedyś juz je widzieliśmy w jakimś serialu, czytaliśmy o czymś podobnym w innej książce amerykańskiej autorki. I to niestety na tle całości jest dość częste i na dłuższą metę po prostu męczy.

Jednak cąłośc lektury oceniam pozytywnie przede wszystkim zawdzięcza tą ocenę bardzo dobrze skonstruowana i przemyślana fabuła, a przed wszystkim wątek matki szukajej za wszelka cenę prawdy o swoim dziecku, tak, żeby wszelkie jej wątpliwości zostały rozwiane, a macierzyńswo, w którym się odnalazła nie zostało utracone.
Chociaż prawdy nie trudno się nie domyśleć, to całe szczęście autorka nie zadowala czytelników tylko banalnym rozwiązanie, ale serwuje mu jeszcze kilka dodatkowych elementów w tej układance.
Z jednej strony dziwiła mnie momentami bezmyślność, czy moze bezkompromisowość byłaby tu lepszym słowem, połączona ze ślepym dążeniem do prawdy, nawet za cenę utraty pracy - jedynego źródla utrzymania dl niej i dla dziecka. Chociaż z drugiej strony nigdy nie byłam w takiej sytuacji, więc ciezko mi oceniać, co jest na miejscu, a co przesadą. Z pewnością detrminacja zasługuje na uznanie i należałoby zyczyć rodzicom adopcyjnym, żeby nigdy nie musieli znaleźć się w takiej sytuacji.

wtorek, 21 lipca 2015

Jim Butcher - Ghost Story

Dziś dla odmiany tytuł po angielsku, ponieważ tekst był po angielsku.

Z Jimem Butcherem spotkałem się przy okazji którejś z pierwszych książek z serii Akta Dresdena.

Serię tę próbowało wprowadzić na rynek kilka wydawnictw (stąd bywają różnice w tytułach tych samych tomów), ale jakoś im nie wychodziło to... Jak podaje Ciocia Wikipedia, pierwsze pięć tomów wydane było w PL w latach  2004-2005, a następnie w ramach innego wydawnictwa reedycja, której jestem właścicielem pierwszych czterech tomów, a tymczasem tom numer 15 wyszedł w maju 2014.
Nie wiem z czego wynika niechęć wejścia z tą serią mocniej w rynek, książki się sprzedają na zachodzie na tyle dobrze, że nawet i serial powstał (jeśli przyjmiemy, że z kiepskich powieści nie robi się ekranizacji, ani gier -> patrz GoT)


Tak więc skoczyłem szybko do tomu 13ego, który zaczyna się śmiercią głównego bohatera.

Wiedziałem, że nr 13 nie jest ostatnim, więc popsułem sobie trochę lekturę (i znów, to wszystko wina wydawnictw...)

Sam początek powieści był jak miód...


Life is hard. Dying’s easy.

Jim Butcher - Ghost Stories okładka
http://www.jim-butcher.com/
So many things must align in order to create life. It has to happen in a place that supports life, something approximately as rare as hen’s teeth, from the perspective of the universe. Parents, in whatever form, have to come together for it to begin. From conception to birth, any number of hazards can end a life. And that’s to say nothing of all the attention and energy required to care for a new life until it is old enough to look after itself.
Life is full of toil, sacrifice, and pain, and from the time we stop growing, we know that we’ve begun dying. We watch helplessly as year by year, our bodies age and fail, while our survival instincts compel us to keep on going—which means living with the terrifying knowledge that ultimately death is inescapable. It takes enormous effort to create and maintain a life, and the process is full of pitfalls and unexpected complications.



Oczywiście warto też wspomnieć o walorach edukacyjnych, choć muszę przyznać częściowo rację opinii zasłyszanej w antykwariacie, że książki obcojęzyczne nie pomagają w nauce (ale ją gruntują), umysł nasz kompensuje braki - pomija słowa, które nie rozumiemy, zastępujące je kontekstem. Pomny na to zacząłem zapisywać sobie pewne zwroty i mimo, że uważam, że całkiem dobrze znam angielski, to przykładowego zwrotu 'as rare as hen's teeth' nigdy nie słyszałem (lub pominąłem) ale już nie zapomnę (później słyszałem ten zwrot w tzw. mediach)

Wracam jednak do treści. Harry Dresden, czarodziej, łamane przez, detektyw stał się na tyle niesamowicie potężnym czarodziejem, że był w stanie zachwiać równowagą sił na całym świecie (niestety czytając tom x-nasty spoilery same się pojawiają). Nic więc dziwnego, że ktoś chciał by Harry zginął... Cóż, śmierć to nie koniec naszej podróży. Harry po prostu rozpoczął nowy etap swojej 'egzystencji', a jego zadaniem było rozwikłanie zagadki swojego zgonu (i zatrzymanie nieuchronnej zguby świata - jak to zwykle bywa). Na początku trochę trudno było mu się odnaleźć, ani nie mógł nic zrobić - poruszanie przedmiotów nie wchodziło w grę, ani z nikim porozmawiać, no chyba, że z duchami, a tych po tej drugiej stronie nie mógł traktować jako swoich przyjaciół. Szybko też się przekonał, że światem duchów rządzą odmienne, lecz równie twarde prawa.

Powieść (jak i poprzednie) przesycone akcją i pełnym przekrojem przez usystematyzowaną wiedzę tajemną. Mamy sporo retrospekcji, nawet w czasy, gdy młody Harry uczył się pierwszego zaklęcia - rozpalania ognia. Zwroty akcji co chwila zaskakują, i nawet po sporej dawce tej lektury (czytanej z fascynacją) dalej mamy wrażenie, że wcale nie jesteśmy bliżej rozwikłania zagadki śmierci Harrego.


To tyle, podobało mi się. 9/10 Bardzo się podobało.




poniedziałek, 20 lipca 2015

Jacek Piekara - Szubienicznik

Coś mi się wydaje, że Piekara idzie w ślad za Pilipiukiem.
Po fascynujących seriach przychodzi czas na wyhamowanie...

Albo to, albo fakt, że nie jestem fanem powieści historycznych.
Miałem nadzieję na jakiegoś ukrytego diabła (hmm była postać o nazwisku Czort, liczy się?) jak w 'gorszej serii' (dla mnie oczywiście) Andrzeja S.
Miałem nadzieję na pojawienie się jakiejś super technologii (jak u Pilipiuka w Oku, czy nie przymierzając Grzędowicza i Lodzie) albo cokolwiek, co mnie wyrwie z sielskiej wsi Rzeczpospolitej Szlacheckiej... Owszem spokój bywa urzekający, i czytało się całkiem miło o ucztach, zabawach i 'życiu codziennym', a potem nadeszła pora na trzy opowieści gości, którzy zaproszeni na dwór pana stolnika Ligęzy podrobionymi zaproszeniami.
Tytułowy (szubienicznik - wart karty szubienicy) bohater to tak do końca nie wiadomo kto. Ten kto sfałszował listy, czy może jeden z gości? Ba! a może sam Jacek Zaremba - podstarości, pełniący funkcję aparatu ścigania XVII w. Polski ?
W sumie, ni to książka historyczna, ni to kryminał...
Po trzech opowieściach, trójki gości, z których wynikało, że zostali doprowadzeni na skraj przepaści życiowej (utracony majątek, imię, cześć) przyjechała trupa teatralna. Koniec tomu pierwszego.

Rozczarowany 4/10




a tak na serio - owszem czytało się przyjemnie, ale trudno oczekiwać, że cała "akcja" jaka się odbywa podczas całej lektury jest italiką jako retrospekcja... historie nie są niczym powiązane (przynajmniej nic o tym nie wiemy), a jedyny zwrot akcji następuje w kilku ostatnich stronach, na których to p. Jacek Zaremba zostaje oskarżony o zbrodnię.


Skoro już mowa o retrospekcjach, często przerywane są jak dla mnie nic nie wnoszącymi wypełniaczami. Ot tak, żeby pokazać, że słuchacze to postacie powieści i o nich mamy pamiętać, poznać je i ich poglądy. Oczywiście niektóre osoby są drażniące,- wtręty językowe po łacinie, po polsku, mogą drażnić, ale z drugiej strony mam skromną nadzieję, że to celowy zabieg pisarski, mający nastawić negatywnie (pozytywnie?) do tychże postaci...

Nie lubię być przymuszany do lektury. Chcę sięgać po kolejny tom, bo zawartość pierwszego sprawiła mi radość, a nie po to, by się dowiedzieć co autor miał na myśli.

Najnowsza powieść Jacka Piekary pt. "Szubienicznik" to wielowątkowa historia kryminalna i jednocześnie studium zachowań i obyczajów Polaków żyjących u końca XVII wieku.

Podstarości łęczycki Jacek Zaręba przybywa na dwór starego przyjaciela, by pomóc mu w rozwiązaniu tajemniczej sprawy.

Kto i w jakim celu zgromadził obcych sobie ludzi w majątku stolnika Ligęzy? Co łączy owych gości? Wielki skarb, nienawiść, zemsta? Kto jeszcze padnie ofiarą knowań okrutnego demiturga plączącego ludzkie losy?



22/07 update - Piekara - Szubienicznik Falsum et verum, czyli tom 2

Nie będę tworzył nowego wpisu dla tej pozycji. Nie uważam to za warte spisywania w postaci odrębnego posta.
Czy kojarzycie seriale typu 'soap opera', które miały krótkie streszczenia poprzedniego odcinka/odcinków w postaci jednego lub dwóch krótkich zdań ? Mam takie odczucia odnośnie tomu drugiego. 
Uwaga zamieszczam spoiler streszczając tom drugi (obiecuję tylko dwa zdania)

1. Oskarżenie rzucone na Zarembę pod koniec pierwszego tomu było totalną bzdurą.
2. Na koniec drugiego tomu przyjechał wojewoda i oświadczył, że Zaremba jest bohaterem i zbawcą Polski.

oprócz tych opisanych wyżej wydarzeń cała powieść nie zawiera nic znaczącego dla jakiegokolwiek wątku (oprócz jednego czy dwóch spostrzeżeń łączących opowiadania szlachciców z tomu pierwszego)
ocena za tom drugi idzie w dół - 3/10

piątek, 17 lipca 2015

Walter Mischel - Test Marshmallow. O pożytkach płynących z samokontroli

To jeden z testów, które oblałem. Wstyd.
Test Marshmallow, to zestaw badań psychologicznych (bahawioralnych?) przeprowadzonych na dzieciach w wieku przedszkolnym, polegający na przedstawieniu nagrody o pewnej wartości (pianka marshmallow), która jest do odebrania natychmiast, lub większej nagrody po jakimś czasie (dwie pianki).
Mniej więcej w połowie zacząłem zastanawiać się, czy przypadkiem cała ta książka nie jest kolejnym testem i po trudnym początku będzie czekała na mnie nagroda.


Książka pisana jest na styl akademicko-licencjacki. Badania w latach, na uczelni, przy wykorzystaniu, wyniki badań... itp. Z tym, że celowo napisałem "licencjacki" a nie magisterski, ponieważ wydaje mi się, że poziom naszych rodzimych prac magisterskich jest dużo wyższy.
Po pierwsze, jeśli prowadzimy jakiekolwiek badania, to oznaką ich poprawnego przeprowadzenia jest usystematyzowanie zarówno przedmiotu testów jak i ich wyników. W treści jednak więcej się dowiemy z kim te badania były przeprowadzane niż o obiektach testowych, które traktowane są jednostkowo.
Ubolewam też nad tym, że badania prowadzone były na amerykańskich dzieciach, które poprzez wczesną swoistą indoktrynację i jednorodny sposób nauczania w mojej opinii nie stanowią dobrej próby.
Dla prowadzących badania, jeśli dziecko, przed którym zostaną postawione dwa zestawy nagród - jedna pianka oraz drugi zestaw dwie pianki i zachowa się inaczej niż większość to wyjątkowa sytuacja. Dziecko, które podczas testu zjadło dwie pianki, nie czekając do jego zakończenia, zasługuje na szczególną uwagę, ze względu na swój indywidualizm. O ile dobrze pamiętam lata przedszkolne, to było w grupie 20 dzieci co najmniej cztery osoby, które nie postąpiły by tak grzecznie i układnie. Nie zdziwiłbym się, gdyby pojawił się przypadek, w którym dziecko zjadłoby postawione przed nim 3 pianki i po zakończeniu ćwiczenia zażądałoby kolejnych dwóch - bo taka była umowa - dostanie dwie pianki po ćwiczeniu...

Autor rozpisywał się też o przypadkach, w których po publikacji pierwszych wyników pojawiały się osoby zatrwożone takim, a nie innym zachowaniem dzieci, szukały problemów po swojej lub dziecka stronie itp. Autor oczywiście koreluje wyniki testu z późniejszymi sukcesami lub porażkami w życiu, ale sam też próbuje się dystansować od takich spostrzeżeń...

A ja bym dodał jeszcze jedną korelację... skoro już badamy małych Amerykanów, jaki związek byłby pomiędzy wynikami testu marshmallow a inwestycjami w pseudofinansowe produkty, piramidy i inne formy wzbogacania się, polegające dokładnie na tym samym - masz 20 dolarów, czy chcesz za miesiąc mieć 50 ? to daj mi teraz tę dwudziestkę, a ja ją pomnożę...

Tu muszę przeprosić wszystkich wielbicieli Stanów Zjednoczonych. Owszem jestem uprzedzony (i w sposobie wychowania widzę powody dla których wybuchają skandale finansowe, załamania gospodarki USA, strzelaniny w szkołach), ale przecież Polska nie jest tym problemom zbyt odległa - wspomnę tu choćby Amber Gold, kredyty we frankach, polisolokaty...
A książka - nie wiem, może dalej robi się ciekawiej, rzetelniej... odpadłem w połowie...


Badacz pokazuje dziecku słodką piankę marshmallow i daje mu wybór: możesz zjeść tę piankę od razu albo zaczekać i dostać dwie pianki za jakiś czas. Co zrobi badane dziecko? Jakie będą implikacje tego wyboru dla jego przyszłego życia?

Legendarny test Waltera Mischela, określany mianem testu cukierkowego, dowiódł, że zdolność do odraczania gratyfikacji jest warunkiem udanego, satysfakcjonującego życia: samokontrola nie tylko wiąże się z wyższymi wynikami w testach wiedzy i kompetencji szkolnych, lepszym funkcjonowaniem społecznym i poznawczym oraz większym poczuciem własnej wartości, ale także pomaga nam w radzeniu sobie ze stresem, osiąganiu celów i przezwyciężaniu bolesnych emocji. Czy siła woli jest wrodzona, czy też można się jej nauczyć?


W swojej nowej, przełomowej książce Walter Mischel opiera się na prowadzonych od dziesięcioleci, rzetelnych badaniach naukowych oraz na przykładach zaczerpniętych z życia, aby zgłębić naturę siły woli. Autor wskazuje umiejętności poznawcze i mechanizmy psychiczne, które ją umożliwiają, i pokazuje, jak można je odnieść do wyzwań, z jakimi przychodzi nam się zmierzyć w życiu codziennym – od utrzymywania prawidłowej wagi po rzucenie palenia, przezwyciężenie rozpaczy po rozpadzie związku, podejmowanie ważnych decyzji życiowych czy oszczędzanie na emeryturę. Książka ta ma ważne implikacje dla wyborów, jakich dokonujemy w wychowaniu dzieci, kształceniu, polityce publicznej i samorozwoju. Test Marshmallow zmieni nasz sposób myślenia o tym, kim jesteśmy i kim możemy się stać.

wtorek, 14 lipca 2015

Wiesława Bancarzewska - "Powrót do Nałęczowa" i "Noc nad Samborzewem"

Annie wydaje się, że wszystko w życiu ma już zaplanowane. Wykonuje wolny zawód, który daje jej dużo satysfakcji, ma partnera, z którym tworzy bezpieczny i wygodny dla obu stron związek na odległość. Jednak nie czuje się szczęśliwa. Nie potrafi odnaleźć się we współczesnym świecie. Zawsze była mocno związana z babką, ciotkami i rodzicami. Niestety wszyscy już nie żyją. Annie pozostały jedynie stare zdjęcia, pamiątki, wspomnienia i mieszkanie, w którym kryją się duchy przeszłości. Jednak pewnego dnia Anna otrzymuje niezwykłą szansę. Trafia do rodzinnego Nałęczowa, a konkretnie do 1932 roku. Wkrótce dowie się, że podróżowanie w czasie jest ekstremalnie niebezpieczne… dla serca. Romantyczna i urzekająca opowieść o sile rodzinnych więzi, magii miłości, poszukiwaniu szczęścia i swojego miejsca na ziemi.


Trylogię Naszej Księgarni o przygodach w czasie (i nie tylko) Anny chciałam przeczytać już od dawna i najpierw udało mi się upolować pierwszą część w bibliotece, zaraz po czym krótko później dostałam egzemplarz najnowszej części.
Ciągle brakowało mi jednak środkowej, ale chęć przeczytania, nawet z brakującym "środkiem", była tak ogromna, że postanowiłam spróbować bez niego.



I jak się okazało była to dobra decyzja, bo lektura okazała się tak przyjemna i zajmująca, że obie książki, nie mogąc się oderwać, przeczytałam w weekend.
Pamiętam, że jako młoda dziewczyna przeczytałam kiedyś książkę "Małgosia kontra Małgosia" i wielokrotnie zarówno wtedy, jak i długo potem - chociażby przy oglądaniu "O północy w Paryżu" Woody'ego Allena zastanawiałam się jak by to było, gdybym przeniosła się w czasie. Dzięki tej powieści razem z Anną - główną bohaterką miałam taką szansę, której to naszej bohaterce niewątpliwie zazdroszczę.


Najpierw może napiszę trochę o pierwszej części. Czym mnie urzekła? Cudownym klimatem lat trzydziestych - miłością odkrywaną powoli, z prawdziwymi zalotami, podchodami, skaradanymi ukradkiem pocałunkami, bez smsów, maili czy innych ułatwień współczesności. Samo uczucie między dwojgiem osób, tak piękne, że z wielką przyjemnością się to czytało i z wielkim rozrzewnieniem chciałoby się wrócić - tak jak Anna to czasów szacunku dla drugiego człowieka. Czasów wielkiej elegancji, wyszukania i dobrego smaku.
Dokładnie podejrzewam to samo przezywała Anna, która to chwilowo wracając do teraźniejszości zmęczona jest szumem, hałasem i nijakością swojego dotychczasowego związku, które to w zderzeniu z autentycznością lat dwudziestych stają się nijakie. 
Do tego Anna, samotna kobieta żyjąca w czasach nowoczesnych, trafia do przedwojennego domu swojej babci mając szansę poznać swoją rodzinę, której tak bardzo jej brakuje. Niesamowita przygoda, lekarstwo na samotność i wcale się nie dziwię, że bohaterka postanawia zostać w latach trzydziestych, czerpiąc radość z życia bez pozornych ułatwień, ale za to życia oferującego prawdziwy autentyzm i piękno w prostocie.

Zaciekawiona dalszymi losami Anny i Aleksandra niezwłocznie sięgnęłam po kolejną część, chociaż muszę przyznać, że trochę obawiałam się, że nieznając drugiej będzie mi ciężko. Całe szczęście obawy okazały się całkowicie bezpodstawne, bo lektura należała do równie ciekawych jak w pierwszy tom.

Wrzesień 1939. Mąż Anny idzie na wojnę, a w Annopolu pojawia się nowy niemiecki "właściciel". Anna z córeczką znajdują schronienie w skromnym mieszkaniu w Samborzewie, naprzeciwko stacji kolejowej. Kobieta musi pogodzić pracę z prowadzeniem domu i walką o przetrwanie w czasach, kiedy każdy kolejny dzień jest niepewny. Na szczęście mieszkańcy kamienicy trzymają się razem, a Anna zaprzyjaźnia się z Dominikiem, byłym naczelnikiem stacji. Trudne przejścia coraz bardziej ich do siebie zbliżają…


Może najpierw o tym, co nie do końca przypadło mi do gustu - samo zakończenie-za krótki moim zdaniem opis losów powojennych zarówno Ani, jak i jej rodziny. Po lekturze miałam ochotę na więcej. Po prostu żałuję, że nie będę miała możliwości spędzenia większej ilości czasu z bohaterami powieści.

Poza tym nie mam zastrzeżeń ;) bo trzecia cześć podobała mi się równie bardzo jak pierwsza. 

Na uwagę i szacunek zasługuje przede wszystkim ogromna praca, którą wykonała autorka przy poszukiwaniu szczegółów na potrzeby tej książki-wszytko oparte na autentycznych historiach, wydarzeniach, co odzwierciedlone zostaje w licznych przypisach i odnośnikach. Mnóstwo anegdotek, historyjek, detalików i szczególików-autentycznych z czasów wojennych robi wrażenie, bo mimo, że ta książka to powieść dla kobiet, którą przyjemnie się czyta, to czyta się ją jednocześnie z ogromnym zainteresowaniem dzięki właśnie temu dopracowaniu. Autentyczność i dbałość o każdy element spowodowała, że lektura bardzo zyskała na odbiorze. Oprócz zaciekawienia samymi wątkami obyczajowymi i tym, co spotka naszych bohaterów czytelnik poznaje dogłębnie rzeczywistość, w której żyli.
Na tle tych historycznych detali można odczuwać dyskomfort związany z elementami przenosin w czasie, do których główna bohaterka zabiera zarówno Dominika jak i np. psa swojego pracodawcy, żeby uratować obu...Moim zdaniem tego przenikania sie czasów było ciut za dużo - czasami czułam się jak w komedii AmbaSSada Juliusza Machulskiego ;) Ale całość lektury i jej odbiór zdecydowanie to rekompensowało. Jak i w poprzednim tomie tak i tu również autorka wplotła dużo ciekawych wątków i postaci pobocznych,  fundując jednocześnie sporą dawkę wzruszeń i uczuć, czasem nawet zakazanych...

Jestem pod ogromnych urokiem obu tych książek, dlatego obie oceniam na 9/10



środa, 8 lipca 2015

Rolf Börjlind, Cilla Börjlind - Przypływ


Pierwsza z serii książek, której bohaterami są Tom Stilton i Olivia Rönning




W księżycową noc młoda ciężarna kobieta pada ofiarą wyjątkowo okrutnego morderstwa. Przypadkowym świadkiem zbrodni jest mały chłopiec. Śledczemu Tomowi Stiltonowi nie udaje się ustalić motywu, ani znaleźć sprawców morderstwa. Nie zna on nawet tożsamości ofiary.

Kilkadziesiąt lat później Olivia Rönning, studentka Wyższej Szkoły Policyjnej, przygotowuje referat na temat tej brutalnej zbrodni. Korzystając z wszelkich dostępnych źródeł, stara się wyłowić jak najwięcej informacji. Najtrudniej jest jednak dotrzeć do człowieka, który prowadził wtedy śledztwo - Tom Stilton zapadł się pod ziemię…






Jestem fanką kryminałów, lubię czasem przeczytać książki nieoczywiste, inne...
Ta książka spełnia te 2 założenia w 100%. Jako, ze kryminałów mam już bardzo dużo za sobą ciężko mnie lekturowo zaskoczyć,czy zauroczyć. Tutaj jednak, mimo, że książki pomimo wielu zalet nie uważam za arcydzieło, autorom udało się mnie zaciekawić i wciągnać do lektury.

Czym książka wyróżnia się na tle innych? Przede wszystkim doskonałą konstrukcją, taką chyba tylko, jaką spotkać można w najlepszych powieściach Nesbo ;) Im więcej kartek za tobą, tym więcej elementów układanki pozornie ze sobą niezwiązanych, które wraz z rozwojem akcji jak poszczególne elementy układanki trafiają na swoje miejsce, tworząć na koniec obraz, który w przeciwieństwie do puzzli w ostatecznej wersji zaskakuje czytelnika. Byłam pod ogromnym wrażeniem pomysłowości autorów i dopracowania szczegółów, tak aby zamykając fabułę wszystko było dopięte na ostani guzik, a czytelnik był w pełni usatysfakcjonowany. 

Druga rzecz, która przykuwa uwagę to dużo dobrze zarysowanych postaci - interesujących i ciekawych-zarówno pierwszo- jak i drugoplanowych. Możnaby pokusić się o stwierdzenie, ze nie ma tutaj postaci nudnych, czy nieciekawych. Mimo nagromadzenia wątków i osobowości powieść nie przytłacza, a czytelnik nawet przez moment nie ma poczucia zagubienia-co często zdarza się zwłaszcza u skandynawkich autorów. Jedyne, co mi przeszkadzało to zbytni detalizm przy opisywaniu miejsc, w których dzieje się akcja, co było niestety momentami trochę nużące.

Drugi mój zarzut to momentami może oczekiwałabym ciut większego tempa akcji, co w porównaniu z wymienionymi przeze mnie wcześniej zaletami tworzyłoby kryminalny ideał. Jednak tego brakowało, stąd moje ocena 9,10

niedziela, 5 lipca 2015

Tadeusz Biedzki - Dziesięć bram świata

Autor podróżniczej książki „Dziesięć bram świata” zjeździł niemal cały Trzeci Świat i przeżył dramatyczne chwile. Spośród setek miejsc i dziesiątek zapierających dech w piersiach przygód - wybrał  dziesięć, które wywarły na nim największe wrażenie.

Jest to książka o świecie, w którym natura, historia, nędza, okrucieństwa i wojny kształtują losy i charaktery ludzi. A równocześnie cudowna pięknem opisanych bohaterów, pełna emocji i wydarzeń „nie z tej ziemi”. Kiedy się ją kończy, fascynacja łączy się z ulgą, że żyjemy tu, a nie tam.

· zabiera czytelnika na krańce świata pokonując granice, których nie ma na mapach. Dociera na Jawę, by towarzyszyć górnikom wydobywającym w skrajnie niebezpiecznych warunkach siarkę z dna czynnego wulkanu.

· przenosi się do Indii, gdzie atakuje go nożownik i spotyka przerażających żebraków oraz „świętych mężów”.

· płynie po Amazonce, przedziera się przez dżunglę i poznaje niezwykłego Indianina.

· w Boliwii unika śmiertelnie niebezpiecznego więzienia przedostając się przez zieloną granicę do Peru, by uczestniczyć tam w krwawej ofierze potomków Inków.

· w afrykańskim Mali szuka zaginionego podczas wojny przyjaciela, a w dolinie rzeki Omo w Etiopii poznaje dzikie plamiona, których za kilka lat nie będzie, by potem uciekać stamtąd przed powodzią, w której ginie siedemset osób.

· w Betlejem pomaga ranionej przez izraelskich żołnierzy pięknej palestyńskiej dziewczynie, a dwa lata później poznaje w Damaszku jej ojca, syryjskiego terrorystę.

· w Stambułu podczas trzęsienia ziemi wali się hotel, w którym mieszka, 
· w Kurdystanie opowiada mu o swoim życiu stary bojownik kurdyjski, który nienawidzi Turków, 
· a w Nikozji poznaje skrzywdzonego przez los cypryjskiego Turka, który nienawidzi Greków.

Powiem szczerze, ze książkę wybrałam ze względu na autora, bo szczególnym fanem książek podróżniczych nie jestem. Po udanej lekturze "Zabawki Boga", byłam ciekawa jak autor przedstawi nam historie prawdziwe. I muszę przyznać, że mimo małych wad, o czym za chwilę jest to jedna z najlepszych książek tego typu, jaką miałam przyjemność przeczytać. Może dlatego, że nie jest ona książką typowo podróżniczą. Powiem więcej-jestem nią zachwycona!

Dlatego może najpierw zacznę od wad:

-mi do gustu nie przypadła okładka, ale to rzecz bardzo indywidualna
-brakowało mi wprowadzeń, mimo, ze autor jest mi znany, to dobrze byłoby, gdyby książka jednak miała jakieś wprowadzenie, odniesienie, kim są współprodróznicy autora, czy przy poszczególnych historiach dodanie informacji wstępnej-kiedy autor tam był itp.

Brak tych informacji jednak nie powoduje, że dużo traci się na lekturze.




Pierwsze wrażenie- im więcej historii z książki się przeczyta, tym chce się więcej! Dlaczego? Bo oprócz krótkich rysów historyczno-polityczno-podrózniczych każdy z rozdziałów to ciekawa historia postaci zamieszkujących region, do którego autor przybył. Często -zwłaszcza na początku książki są to historie trudne i bolesne, ale nie tylko. Często frapujące czy refleksyjne, skłaniające do przemyśleń, czy nawet wdzięczności, ze dany jest nam spokój codzienności życia. 
Mi najlepiej czytało się zdecydowanie historie miejsc, w których już byłam, bądź, do których chciałabym pojechać. Jednak czytelnicy zainteresowani egzotyką również po lekturze nie powinni być rozczarowani. Do tego autor dołączył zdjęcia bohaterów, o których pisze - fajna sprawa, bo dzięki temu lektura jest zdecydowanie ciekawsza.
I nawet zabieg, za którym nie przepadam - takie niekończenie wątków, a później do nich wracanie, tu mi nie przeszkadzała, nawet więcej bardzo pasował, bo było to wyjątkowo dopracowane.

Ogromny autentyzm, prawdziwe historie i ciekawa treść sprawiły, ze oceniam książkę na 9/10


sobota, 4 lipca 2015

Nikola Kucharska - Legendy polskie dla dzieci w obrazkach

Komu i jak udało się pokonać Bazyliszka? Skąd się wzięły toruńskie pierniki? Co stało się z Popielem i jego żoną? Jak powstała Warszawa? Kto pokonał Smoka Wawelskiego? Czego zażądała Złota Kaczka w zamian za bogactwo? Jakie święto wyprawił dla swego syna Piast Kołodziej i co z tego wynikło? Jeśli chcesz, żeby Twoje dziecko poznało odpowiedzi na te i inne pytania, a przy tym dobrze się bawiło, to "Legendy polskie dla dzieci w obrazkach" są pozycją dla was. Ta niezwykła książka stanowi nie tylko doskonałe wprowadzenie w świat polskich legend, ale także ćwiczy spostrzegawczość i umiejętność opowiadania. Przede wszystkim jednak rozwija wyobraźnię i zachęca do wspólnego mądrego spędzania czasu. Na początku książki zamieszczone zostały streszczenia legend, ułatwiające śledzenie wydarzeń na kolejnych stronach rozrysowanych bardzo szczegółowo i z dużym humorem przez Nikolę Kucharską. 




Jestem ogromną fanką książek obrazkowych, bo na przykładzie własnego dziecka i opowieści znajomych wiem, że zakup takiej książki to wyjątkowo udana inwestycja. I bardzo się cieszę, kiedy w nasze ręce wpada nowy egzemplarz gwarantujący dobrą rozrywkę dla całej rodziny na wiele wieczorów.
Tym razem pozycja jest ambitniejsza, bo oprócz obrazków do przekazania jest znana legenda. Całe szczęście, ze autorka umieściła ich streszczenia na początku książki, dzięki czemu moje konsternacja, kiedy zobaczyłam historię powstania pierników toruńskich-do tej pory mi nieznaną, została szybko zażegnana i odetchnęłam z ulga ;) Teraz już wiem co i jak. Do tego w każdej z narysowanych historii pojawiają się również cyferki, będące dużym ułatwieniem dla opowiadającego rodzica, ale i dla dla dziecka szukającego ciągu dalszego. Fajny pomysł. 

Z drugiej strony na kartkach poświęconych danej legendzie znajduje się mnóstwo szczegółów i detali, które z łatwością zaangażują dziecko (rodzica?) z nieposkormionymi wodzami fantazji. Czasem się zastanawiam, dlaczego nikt "za naszych czasów" ;) nie wpadł na to, że takiego rodzaju książki podbiją serca małych czytelników. Pozostaje mi mieć nadzieję, że fenomen tych pozycji będzie trwał jak najdłużej i coraz to nowe będą ukazywać się na rynku.

Tej pozycji za super pomysł przybliżenia legend polskich młodym czytelnikom w sposób niekonwencjonalny, za fajną szatę graficzną i dobór kolorystyczny oraz mimo wszystko polski klimat w rysunkach wystawiam ocenę 10/10

Książka zawiera następujące legendy:
Wars i Sawa
Piast i postrzyżyny Ziemowita
Książę Popiel i myszy
Złota kaczka
Bazyliszek
Pierniki toruńskie
Smok wawelski

czwartek, 2 lipca 2015

Katarzyna Michalak - Wisniowy Dworek

W Wiśniowym Dworku, gdzieś pod litewską granicą mieszka Danusia. Jest nauczycielką w wiejskiej szkole i nie wyobraża sobie życia w wielkim mieście, pełnym spieszących się ludzi.

Na warszawskim Mokotowie, niedaleko parku Morskie Oko, mieszka Danka. Jest przebojową biznesmenką w międzynarodowej korporacji i nie wyobraża sobie życia na wsi, gdzie życie toczy się powoli, a jego rytm wyznacza przyroda. Te dwie kobiety pozornie dzieli wszystko, ale łączy jedna tajemnica.

I jeszcze ktoś. Mężczyzna, który przybył z przeszłości, by odebrać to, co do niego należy...

Jak zapewne wiecie Katarzyna Michalak nie należy do moich ulubionych autorek powieści obyczajowych i czasem, wbrew sobie, sięgam po kolejne jej powieści, które pojawiają się na rynku jak grzyby po deszczy, żeby znaleźć ten fenomen, którym wszyscy się zachwycają. Do tej pory mi się nie udało i naprawdę ciężko mi wytłumaczyć, dlaczego ciągle próbuję, szukam i często się denerwuje, ze tracę czas na powieści co tu ukrywać kiepskie. 
Chociaż muszę przyznać, ze tym razem byłam zaskoczona pozytywnie. Aż sama nie mogę w to uwierzyć ;) bo książka nawet mi się podobała i z zainteresowaniem doczytałam ją do końca, co już jak na ta autorkę jest dla mnie sporym osiągnięciem. 



Do tego powieść jest na swój sposób klimatyczna - spotkanie po latach rozdzielonego rodzeństwa skłania do wielu refleksji, tworzy mnóstwo pytań, powoduje, że książkę czyta się przyjemnie i z ciekawością, jak potoczą się ich losy. Może niektóre z pomysłów autorki (brat poszukiwany przez Interpol) vs realia dworku w  Milewie mogą być ciut naciągane, a niektóre rozwiązania przewidywalne (wielka miłość i odzyskanie dworku przez Danusię) to jednak okazuje się, że książki Pani Katarzyny mogą zaskoczyć, chociaż do wylewnych pochwał odnalezionych na innych blogach raczej się nie przyłącze i pozostanę przy mojej ocenie 6,5/10.