wtorek, 31 stycznia 2017

Monika Mrozowska - Słodko, zdrowo, świątecznie

Trudno wyobrazić sobie urodziny bez tortu, Boże Narodzenie bez piernikowych słodkości, czy też stół wielkanocny bez mazurka. Wydaje ci się, zdrowe słodycze nie istnieją, a to co zdrowe nie może być równocześnie smaczne? Przekonaj się, że to możliwe! Nie musisz odmawiać sobie słodkich przysmaków. Zdrowe łakocie nie tylko mogą, a wręcz powinny znaleźć się w  świątecznym menu. Jedz je bez poczucia winy – to może wyjść Ci na zdrowie!









Po latach szukania zdrowych przepisów (dla mnie zdrowych znaczy głównie bez cukru i z ciemnej mąki ;)) rynek książek kulinarnych w końcu wyszedł mi na przeciw proponując zdrowsze rozwiązania w lepszej formie niż mało wyrośnięte ciasta z ciemnej mąki, które udawało mi się parokrotnie popełnić. 

Idealną książkę dla mnie stanowi niewątpliwie najnowsza propozycja wydawnictwa Zwierciadło o świątecznych słodkościach. Przy czym fajne jest to, ze nie są to słodkości stricte na Boże Narodzenie i Wielkanoc, czy urodziny, ale także pomysły na walentynki, letnie przyjęcie w ogrodzie czy słodkie prezenty na okazje różne. Bardzo mi się to podoba, bo dopasowane jest to do pór roku z wykorzystaniem dostępnych w określonym czasie produktów. 
To, co zasługuje na uwagę to przystępność i swojskość przepisów, nie ma tu niezwykle wyszukanych składników, które trzeba zamawiać specjalnie i płacić nie wiadomo ile. Większość z nich - może poza stricte sezonowymi - mogłabym zrobić od razu. Do tego jest bardzo ciepła, rodzinna i przyjemna w odbiorze. Zdjęcia spontanicznie, nieprzestylizowane stanowią ozdobę całości. 
Początkowo miałam wrażenie jakiegoś chaosu, przepisy w sposób nieregularny poprzedzają wprowadzenia, anegdoty i wolne myśli autorki, ale przy lekturze okazało się, że to całkiem dobry pomysł, który powoduje, ze mimo elementów chaosu całość jest spójna i ciekawa, taka własna. 

Z minusów znalazłam dwa - mało poręczna forma przy wykorzystaniu książki w przygotowaniu konkretnych potraw, bo książka się nie rozkłada. I trochę brakuje mi informacji przy danym przepisie jakiej mąki np. który typ mąki orkiszowej autorka użyła do danego przepisu. owszem jest to wspomniane ogólne we wprowadzeniu do jednego z rozdziałów, ale bardziej poręczne byłoby umieszczenie tej informacji przy każdym przepisie.

poniedziałek, 30 stycznia 2017

Ałbena Grabowska - Czas zaklęty

W 1880 roku w podwarszawskim dworku ma przyjść na świat Alicja, owoc płomiennego romansu hrabiego Jana Księgopolskiego ze służącą Natalią. Tymczasem hrabia oczekuje narodzin prawowitego dziedzica. Zdesperowana służąca postanawia zrobić wszystko, żeby arystokrata uznał ich wspólne dziecko, a ją samą pokochał. By to osiągnąć, ucieka się do czarów. Nie wszystko jednak przebiega pomyśli Natalii. Syn z prawego łoża umiera, a hrabia zabiera do dworu tylko malutką Alicję, która będzie wychowywała się w dostatku, ale bez miłości ojca i przybranej matki.
Odprawione niegdyś czary pozwolą Alicji żyć tak, jak nie żył dotąd żaden człowiek...







Pierwsze moje wrażenie po przeczytaniu tej powieści to myśl, że to taka doba baśń dla kobiet. Bardzo cenię sobie autorkę, jej wcześniejsze powieści bardzo mi się podobały, byłam ogromnie ciekawa, co zaproponuje w tego rodzaju stylistyce. 

Mamy tutaj historię, jakich wiele. Naiwna służąca oczarowana swoim chlebodawcą daje mu się uwieść, czego następstwem, jak nietrudno przewidzieć, jest ciąża podwładnej. Dziewczyna bardzo długo wierzy, że szlachcic zrezygnuje z życia u boku swojej żony na koszt życia  z nią i jej dzieckiem. Chcąc pomóc losowi udaje się do wioski, do czarownicy, która zajmuje się rzucaniem uroków i czarami. Ta daje dziewczynie tajemnicze woreczki... i tak można powiedzieć wszystko się zaczyna, rodzi się Alicja, która okazuje się być dzieckiem niespotykanie uzdolnionym i szczególnym. Więcej nie będę zdradzać fabuły, napiszę tylko, że jest ciekawie.

Opowieść z serii "Alicja w krainie czarów" jest zupełnie inne niż cykl "Stulecie Winnych", chociaż ma w sobie dużo uroku znanego mi z wcześniejszych powieści autorki, sprawiającego, ze czyta się ją po prostu dobrze. Może nie jest to historia wybitna i szalenie odkrywcza, to jednak ma w sobie to coś, co sprawia, ze wciąga i lektura jest przyjemna. Może to ta szczypta magii, jakieś czary, może to fabuła, którą w gruncie rzeczy wiele kobiet po prostu lubi, może historia dziewczynki, która tak naprawdę bardzo samotna szuka swojego miejsca na ziemi, a tym samym szczęścia, której kazda z czytelniczek, gdzieś tam bardziej lub mniej jawnie kibicuje i trzyma kciuki, żeby jej się udało. 

czwartek, 26 stycznia 2017

Marta Guzowska - Głowa Niobe

W Nieborowie, dawnej arystokratycznej posiadłości, gdzie znajduje się muzeum z kolekcją rzeźb antycznych, odbywa się międzynarodowa konferencja naukowa. Mario jest tam jako naukowiec, spec od budowy ludzkiego ciała, w jakim jednak charakterze pojawiła się tam jego dawna koleżanka, Juliana. Pierwszej nocy zostaje zamordowana artystka fotografująca zabytkowe dzieła sztuki – zabójca odciął jej głowę i przymocował do popiersia jednej z rzeźb. Bez wątpienia sprawcą jest ktoś z naukowców; przerażeni organizatorzy proszą profesora Ybla, by uspokoił gości zapewnieniem, że odcięta głowa to… fragment manekina. Policja nie może dotrzeć na miejsce zbrodni, nikt też nie zdoła się z Nieborowa wydostać. Ciągle padający śnieg sprawia, że nie ma żadnej łączności ze światem. Mija nerwowa noc, a groza narasta, gdy w pałacu zostają znalezione zwłoki kolejnego uczestnika konferencji, zagadkowo przypominającego antyczną rzeźbę z nieborowskich zbiorów. Mario i Juliana usiłują dociec prawdy, ale przede wszystkim muszą pozostać bezpieczni…


Marta Guzowska, to autorka mi do tej pory nieznana. Byłam ciekawa, jak umiejscowi i jaki pomysł przedstawi na akcję w pałacu, gdzie zaproszeni na konferencję goście przez bezlitosną przyrodę zostają zmuszeni do spędzenia czasu w swoim towarzystwie. Odcięci od świata, bez jedzenia, zmuszeni znosić swoje towarzystwo. Sytuacja komplikuje się, kiedy znajdują ciało zamordowanej pani fotograf. Kto jest sprawcą?Kogo należy się obawiać i czy morderca będzie zabijać dalej?

No i niby zapowiada się fajnie, ale rzeczywistość okazuje się już zupełnie inna. W zasadzie wszystko tak naprawdę jest w tej powieści irytujące - począwszy od głównego bohatera będącego jednocześnie narratorem. Ybl wywyższa się ponad miarę, mając wszystkich za nic, traktuje ich jak nierównych sobie półgłówków. Swoją dawną miłość krytykuje przez pół powieści za nieświeży wygląd, o który w odciętym od świata i wody pałacu raczej nietrudno. Inni uczestnicy konferencji są według niego nudni i niekompetentni. Sam jednak nie daje wyrazu swojej intelektualnej wyższości nad nimi, bo jego zachowanie i sposób postępowania dowodzą tylko braku dobrych manier. Cała reszta bohaterów nie wzbudza również sympatii, raczej wraz ze swoimi uwypuklonymi i przejaskrawionymi przez autorkę cechami wzbudzają niechęć i irytację. Owszem akcja się rozwija, pojawiają się nowe zgodny, nikt nie przybywa na ratunek, a podejrzany jest wśród pozostałych gości. I co z tego, jak sama akcja niestety nie trzyma napięcia, bo oprócz pojawiania się kolejnych trupów nic ciekawego pomiędzy odkryciami się nie dzieje, jest jakiś romans, ale to chyba trochę na siłę, by sprawić, żeby było bardziej interesująco. Zupełnie nieskuteczny zabieg. Do tego plejada nieciekawych i antypatycznych postaci powoduje, ze nie ma się ochoty na dalszą lekturę. Dotrwałam jednak do końca, tam również nie znajdując interesującego zaskoczenia.

poniedziałek, 23 stycznia 2017

Anna Dydzik - Nieperfekcyjna mama

To inspirująca książka dla każdej mamy. Nie znajdziesz w niej sprawdzonych przepisów i cennych rad. Nauczysz się raczej, jak je przyjmować od życzliwych Ci osób… lub ignorować. Nie podpowie Ci, jak radzić sobie z krzyczącym dwulatkiem, ale pomoże Ci w takich chwilach nie zwariować. Nie zmieni Twojego partnera w czułego tatusia, ale pozwoli Ci do woli na niego ponarzekać.

Autorka skupia się na tym, co dotyczy każdej mamy, każdej z nas. Pokazuje, że wszystkie jesteśmy do siebie podobne. Zmagamy się z tymi samymi problemami, mamy takie same wątpliwości, popełniamy takie same błędy. I wszystkie czasem ryczymy w poduszkę.

Niniejsza książka dedykowana jest wszystkim mamom, bez względu na sposób rodzenia, karmienia i wychowywania dzieci. Daje przyzwolenie na chwile słabości, złość a nawet zwątpienie, jednocześnie motywuje i inspiruje mamy do walki o siebie. Przypomina, że każda mama jest przede wszystkim kobietą i ma prawo do swoich marzeń i planów. Nie musi być ani oazą spokoju, ani kreatywną wariatką. Nie musi podążać za modą eko i bio. Jedyne na czym powinna się skupić to szczęście i radość jej, dzieci i rodziny. 

Każda mama znajdzie tu coś dla siebie: pocieszenie, motywację, śmiech i wzruszenie. A wszystko po to, by móc położyć się wieczorem do łóżka z poczuciem, że nie musi być perfekcyjnie. Wystarczy, że jest fajnie.


Bardzo brakuje na polskim rynku książek o szeroko rozumianym macierzyństwie takich właśnie pozycji. Jestem mamą już ponad trzy lata zdarzyło mi się zajrzeć do różnych poradników i szukać odpowiedzi na różne pytania i wątpliwości nurtujące zwłaszcza świeżo upieczone mamy. Większość z nich nijak ma się do rzeczywistości, wskazówki w nich zawarte czasem przypominają tresurę a nie wychowanie. Byłam bardzo ciekawa książki o mamie polskiej autorki. Powiem szczerze, ze trochę się bałam, że będzie to pozycja podobna do wielu blogów "parentingowych", które wymuskane bielą i czyste do granic możliwości propagują rodzicielstwo bliskości, bądź jak to ostatnio nagminne reklamują takie czy inne kosmetyki bądź gadżety dla dzieci i mam.

Moje zdziwienie (i oczarowanie) książką było duże, bo okazała się być zupełnie inna niż moje oczekiwania - dużo lepsza. Niespodzianka była tym milsza, że nie znałam wcześniej bloga autorki, który po lekturze będę odwiedzać regularnie! 

To co urzeka od pierwszej strony to prawda i autentyczność, która tylko inna matka może zrozumieć. Taka prawda, która znana jest każdej z nas - że macierzyństwo to nie sielanka, raczej spore zaskoczenie, na które nic i nikt nie jest w stanie cię przygotować. Autorka - mama 3 dziewczynek mówi nie tylko o blaskach, al ei o cieniach, których temat rzadko kiedy jest podejmowany. Opowiada o lansie modowym, o dyskryminacji matek nie karmiących naturalnie i tych dających dzieciom jedzenie ze słoiczka. Sama prawda, samo życie... Bardzo dobrze się to czyta, wiedząc, że niektóre z wymienionych tu problemów dotykają i inne kobiety. Autorka daje też zagubionym (i zmęczonym!) mamom rady, takie realne, chociaż czasem wymagające pewnych ćwiczeń ;) opowiada o dystansie i luzie, którym matkom często brakuje, bo tak bardzo się spinają, żeby być perfekcyjnymi, a nie tędy droga. Bardzo dobra ( i normalna) propozycja dla przyszłych i aktualnych mam - o tym jak nie zwariować i jak się nie zagubić w tym całym macierzyństwie :)


piątek, 20 stycznia 2017

Linda Nagata - Czerwień

Pierwszy tom doskonałej trylogii science fiction. Fascynujący obraz wojen w bliskiej przyszłości, w których nanotechnologia i sztuczne inteligencje decydują o losach żołnierzy, bitew i konfliktów. Błyskotliwa i inteligentna powieść łącząca brudny realizm wojennej codzienności z Wiecznej wojny Haldemana z ekscytującymi bitewnymi scenami z najlepszych powieści Heinleina.

Porucznik James Shelley jest dowódcą elitarnego oddziału Sił Lądowych Stanów Zjednoczonych i posiada niezwykły dar wyczuwania zagrożeń. Oddział walczy z buntownikami w ogarniętym wojną afrykańskim państwie. „Podrasowani” żołnierze przyszłości wyposażeni są w egzoszkielety dające im moc i szybkość oraz sprzęt zapewniający bezprzewodową łączność między członkami oddziału, a także poprzez drony z czuwającym nad ich działaniami Nadzorem. Poza tym – o czym Shelley i jego ludzie już nie wiedzą – ich akcje są filmowane dla celów niemających nic wspólnego z wojną. 

W niespodziewanym ataku myśliwców Shelley zostaje ciężko ranny. Jego obrażenia są tak poważne, że aby wrócić do służby musi poddać się cyborgizacji. Trafia w sam środek konfliktu między bezwzględnymi korporacjami, skorumpowanymi politykami i teksańskimi terrorystami dysponującymi bronią atomową. Zaczyna także podejrzewać, że swój dar wyczuwania niebezpieczeństw zawdzięcza potężnej sztucznej inteligencji kryjącej się w głębi sieci...


Drugie życie ok - ale za jaką cenę? Odczłowieczenia, utraty własnego ciała ?

Wojna cz. 3

W części 1 walczyliśmy z zielonoskórymi, w częsci 2 byliśmy zielonoskórymi ale zawsze wiedzieliśmy kim jest przeciwnik... kto stoi za złem, które nas spotyka...

To ludzie sami zgotowali sobie ten los... Za kolejnymi wojnami stoją korporacje mające na celu wyprodukować i sprzedać jak najwięcej broni własnej produkcji, konflikt jest rzeczą wtórną - jak nie wojna na Bliskim Wschodzie, to wywołamy jakąś w Afryce, ważne, żeby ktoś kupił broń i z niej korzystał...  Linda otwiera nam trochę oczy, przypomina, że za wszystkim mogą stać Wielkie Pieniądze.. Co się sprzedaje równie dobrze jak śmierć? Rozrywka...
Bohater tej powieści "cudem" unika śmierci na froncie i otrzymując drugą szansę, dowiaduje sie o reality show w którym występuje...

Trochę zatrważająca wizja - a strach wzbudza realizm - bo tak właśnie jest, bo tak właśnie może się stać. Nie mamy wymyślonych Orków, nie mamy podróży kosmicznych wśród niezbadanych ras... mamy za to chciwość korporacji, mamy sieć, mamy programy, których automatyczna adaptacja pozwala domniemywać istnienia sztucznej inteligencji. Ludzkość posiadająca technologię łączącą duszę z maszyną to niestety całkiem dla mnie realna wizja, idea znana już od kilkunastu lat wisi nad nami niczym miecz Demoklesa...

Część pierwsza - trudno było sobie wyobrazić się w tym świecie, druga - w sumie, to chciałbym, by ktoś mi pozwolił żyć po raz drugi w nowym ciele, ale tu... Tutaj odczłowieczenie polega na utracie podstawowych praw jakie uznajemy za ludzkie - wolności przekonań i wypowiedzi, wyboru i decydowania o swoim losie... Gdy to tracimy, stajemy się narzędziem, niczym więcej jak robotem wykonującym instrukcje...


Moja ocena 6,5/10

Adam Brookes - Wojny szpiegów

Kto raz zasmakuje w pracy szpiega, już na zawsze pozostanie tajnym agentem.

Związany z brytyjskim wywiadem dziennikarz Philip Mangan zostaje zdemaskowany. Z obawy o własne życie ukrywa się przed chińskimi służbami specjalnymi w Afryce Wschodniej. Wie, że utknął w martwym punkcie, a jego kariera legła w gruzach. Jednak pewnego dnia jest naocznym świadkiem zamachu terrorystycznego. W środku nocy kontaktuje się z nim tajemniczy Chińczyk, który chce mu przekazać informacje na temat sprawców. Mangan znowu ląduje w oku cyklonu.










Ta książka to dokonały materiał na scenariusz filmowy, gdyby bazując na niej stworzyć film szpiegowski byłby to niewątpliwie ciekawy film. Jako fabuła do książki sprawdziła się moim zdaniem już dużo gorzej.

Po pierwsze od samego początku wiadomo, ze to druga część cyklu i, że zdecydowanie lepiej zacząć od pierwszej, bo inaczej długo czytelnik nie będzie mógł się odnaleźć. Niestety.
Po drugie sam początek jest długi i nudny. Przez kilka rozdziałów autor "przerzuca" nas pomiędzy bohaterami i miejscami, powodując wrażenie jeszcze większego chaosu. Meczące i niepotrzebne.

I niestety samo wprowadzenie powoduje, że ochota na dalszą lekturę jest znikoma. Tym, którzy to przetrwają całe szczęście autor prezentuje całkiem niezły kawałek powieści szpiegowsko-wywiadowczej, będącej zdecydowanym plusem na tle całości. Tajne rozgrywki, ucieczki, pościgi, tajemnice powodują, że akcja się szybko rozkręca i mniej więcej od połowy wciąga czytelnika. Philip Mangan dostaje wiadomość od tajemniczego Chińczyka, który chce mu wyjawić sekretne informacje dotyczące zamachu, z którego Philipowi cudem udało się uciec. Dziennikarz podejmuje wyzwanie i zostaje wciągnięty w swoistą grę przez tajemniczego partnera. I w końcu docieramy do najlepszego kawałka powieści, trzymającego w nacięciu, pokazującemu prawdziwą grę wywiadów- zakulisowe rozgrywki, dziwne decyzje i przetasowania. Niczym w grze w szachy ktoś z góry jak pionkami steruje życiem szpiega i jego informatora. Do tego dołącza swoiste środowisko chińskiej sceny politycznej i walki o władzę na tymże. Połączenie jednego i drugiego uważam za udane. Gdyby nie fatalny początek byłaby to naprawdę dobra powieść szpiegowska. Tak efekt jest średni, de facto jedynie dla tych, którzy dotrwają do połowy książki przeznaczona jest miła niespodzianka. 

poniedziałek, 16 stycznia 2017

Łukasz Maciejewski, Danuta Stenka - Flirtując z życiem

Piękna, emocjonalna, temperamentna, kobieta sukcesu, gwiazda ekranu. Wykreowany przez media wizerunek Danuty Stenki nawet w połowie nie oddaje prawdy o jej niezwykłej osobowości. Pełne szczerości rozmowy z Łukaszem Maciejewskim odsłaniają jej inne, nieznane oblicze.

Aktorka opowiada o swoim dzieciństwie spędzonym w maleńkiej kaszubskiej wsi, o wyboistej ścieżce kariery, która zaprowadziła ją na najważniejsze sceny stolicy, wreszcie o fascynującej pracy w telewizji, teatrze, na planie filmowym. Anegdoty z życia ludzi kina i teatru przeplatają się z wyznaniami na temat prywatnych spraw.
Stenka nie waha się otwarcie mówić o kosztach, jakie wiążą się z jej wymagającym zawodem – o towarzyszącym jej przez lata stresie, ciągłym braku pewności siebie i o zmaganiach z depresją, z którą od lat walczy o zachowanie radości życia.
Z jej poruszających wspomnień wyłania się opowieść o dojrzewaniu kobiety do niezależności i spełnienia, w której każdy łatwo odnajdzie cząstkę własnego życia.


Muszę przyznać, ze książki-wywiady nie są moją ulubioną formą literacką, często mnie nużą i ciężko mi dotrwać do końca. Dla tej formy zdecydowanie wolę krótszą formę w postaci wywiadów w czasopismach czy gazetach. Tym razem było jednak inaczej, bo ten wywiad wciągnął mnie na tyle, że przeczytałam całość w dwa wieczory.

Co przede wszystkim przykuwa uwagę to ogromna charyzma głównej bohaterki wywiadu i to charakterystyczność w normalności i spokoju. Bo taką właśnie kobieta jest Danuta Stenka. Autorka, do której sukces zawodowy rozumiany jako popularność w szklanych ekranach, przyszedł bardzo późno, de facto stał się wisienką na torcie dla kariery i sukcesów odnoszonych przez nią przez lata na deskach przeróżnych teatrów. Sukces, który został niestety okupiony depresją, o której, w przeciwieństwie do wielu celebrytów, nie boi się aktorka mówić. Duży autentyzm (i odwaga!) sprawiają, że historię Danuty Stenki - od dzieciństwa do współczesności - czyta się z dużą przyjemnością, jakby czytało się wspomnienia kogoś bliskiego. Brak tutaj narzekania, raczej jest tu zdrowy osąd i mimo wszystko obiektywizm w ocenie tego, co się jej zdarza i, co ją spotyka. 
To także opowieść o kobiecie, której życie może różni się od naszego, ale o kobiecie, która marzy, podejmuje ryzyko, walczy o swoje, ale i czasem odpuszcza, czy popełnia błędy. 
Wizerunek, który gdzieś tam miałam w głowie, moje wyobrażenia  niej idealnie zgrały się w tym, co pokazano w wywiadzie. Bardzo przyjemna lektura, dająca nadzieję, że w wielkim świecie można spotkać normalne kobiety :)

środa, 4 stycznia 2017

Arleta Tylewicz - Szczęście do poprawki

Historia Jagody może zdarzyć się każdej kobiecie – i niejedna w tej historii znajdzie opowieść o sobie.

Jagoda, dziennikarka kolorowej prasy, żyje w przekonaniu o swoim udanym małżeństwie. Priorytetem dla niej jest ukochany mąż. I właściwie niczego więcej nie oczekuje od losu. Nie próbuje wyjść poza ramy, które sama sobie stworzyła. Jej życie, pozornie pozbawione trosk, jest doskonałe do czasu, gdy dowiaduje się o zdradzie męża. Po raz pierwszy staje przed koniecznością podjęcia samodzielnej decyzji: co dalej? Zagubiona i nieprzystosowana do stawiania czoła przeciwnościom, musi dorosnąć i stać się kobietą niezależną. Spotyka na swej drodze życzliwych ludzi, którzy są gotowi dać jej wsparcie, jednak nie potrafi pozwolić sobie pomóc. Szamocze się między chęcią powrotu do dawnego życia, uratowaniem małżeństwa, a pragnieniem niezależności i szacunku do siebie samej. Jednak los daje Jagodzie oręż w walce o własne szczęście.
„Szczeście do poprawki” to opowieść o zranionym uczuciu, rozczarowaniu i zdradzie, ale też o bezinteresownej przyjaźni i głębokiej miłości. O tym, że nigdy nie jest za późno, aby zacząć wszystko od nowa i tylko od nas zależy, czy będziemy żyć pełnią szczęścia, czy tylko jego iluzją.




Mam duży problem ze zrecenzowaniem tej powieści. Z jednej strony temat trudny, bolesny i niechciany do spotkania w prawdziwym życiu przez nikogo. I dobrze, ze powieści takie, jak ta powstają, bo kobietom zdradzonym i porzuconym dają nadzieję i wiarę, że można sobie życie po zdradzie ułożyć, że druga szansa - często lepsza/szczęśliwsza - jest możliwa. To zdecydowanie plus, bo opowieść jest po prostu życiowa, nie jakoś specjalnie skomplikowana i wielowątkowa, tylko normalna, może ciut przewidywalna, ale czasem po prostu ma się ochotę na takie historie. Bo dzień jest słabszy, bo trzeba pozytywnie go zakończyć, bo wiadomo, ze będzie happy end ;)

Z drugiej strony główna bohaterka irytowała mnie niemal przez 3/4 powieści, swoją głupota, infantylnością i naiwnością. Podejmowane przez Jagodę decyzje zaskakiwały brakiem zdrowego rozsadku i były niestety momentami głupotą. Dla mnie główna bohaterka - jakich kobiet niestety wiele - to typowa bezwolna żona, która godzi się ze wszystkim, co postanawia mąż i o czym on decyduje. Zachowanie dla mnie niezrozumiałe i nieakceptowalne ;) Chyba nie potrafiłabym jeździć po mieście taksówką, bo mąż nie pozwolił mi kupić sobie auta... to taki przykład najgorszy z wielu w tej powieści. I taką to kobietę mąż zdradza - kobietę mało samodzielną, bez stałej pracy,a uta, nie potrafiącą do końca zadbać o siebie samą, w dodatku trochę stłamszoną przez matkę i jej tradycyjne podejście do małżeństwa - bez rozwodów w rodzinie. Oczywiście, jak nietrudno się domyśleć jagoda wybacza mężowi parokrotnie... Jaki jest finał? Musicie same się przekonać, ale powiem tyle, ze nasza bohaterka w końcu się ogarnie i całe szczęście, bo finał powieści - ciepły i pozytywny ratuje całość. 

wtorek, 3 stycznia 2017

Alicja Rokicka - Wegan nerd

Ta wyjątkowa książka kucharska jest debiutem Alicji Rokickiej, która dzieli się swoimi doświadczeniami kulinarnymi zdobytymi w pracy nad wegannerd.blogspot.com – jednym z najpopularniejszych i najczęściej nagradzanych blogów o kuchni roślinnej w Polsce. Niezwykłe, oryginalne, a przy tym nieskomplikowane przepisy, smaki, które oczarują również zatwardziałych mięsożerców, niekonwencjonalne połączenia produktów, oszałamiające fotografie… – Wegan Nerd zachwyci nie tylko osoby spędzające każdą wolną chwilę w kuchni. Daj się przekonać, że gotowanie jest przygodą – a zwłaszcza to wegańskie, pełne odcieni, aromatów, lokalnych i sezonowych warzyw oraz owoców, tajemniczych bulw czy nawet kwiatów i chwastów.





Powiem szczerze, że nie znałam wcześniej bloga autorki. Ale bardzo lubię czytać i testować nowości na kulinarnym rynku czytelniczym stąd moja przygoda z Wegan Nerd.

Pierwsze, co rzuca się w oczy to bardzo fajny i ciekawy wizualnie pomysł na książkę - może poza okładką, która wypada moim zdaniem najsłabiej, środek cieszy oko zdecydowanie bardziej. Jest kolorowo, ciekawie, dużo się dzieje. Osobiście chyba nie do końca przepadam za wyjątkowo minimalistycznymi wizualnie książkami kulinarnymi, zwłaszcza tymi "jarskimi", sprawiają one wtedy dla mnie wrażenie jakiegoś smutku i pewnej rezygnacji, co w obliczu braku przepisów na potrawy mięsne jakoś mam wrażenie się potęguje. Tutaj jest zupełnie inaczej, bo ma się wrażenie, ze autorka najpierw kusi obrazem i kolorem pragnąc wszystkich nie-wegan pokazać zupełnie inną stronę kuchni wegańskiej. Tą dającą bardzo dużo możliwości, pole do popisu przedstawione przez autorkę jest bowiem bardzo szerokie. 

Jeżeli chodzi o same przepisy to autorka oferuje dania i potrawy na różne okazje i różne pory dnia. Znajdziemy tutaj zarówno sałaki, dania na spotkania z przyjaciółmi, napoje jak i typowo wege nabiał roślinny i wege wypieki - słodkie i słone. To co przyznam ciekawe i nowatorskie to dołączenie ciekawych - bardziej lub mniej alternatywnych przepisów świątecznych. Mnie - czytelniczkę nie wege zawsze zastanawiało, co świątecznie jedzą weganie, teraz już wiem :)

To co nie do końca mi przypadło do gustu w tej książce to wszechobecne tofu, które pojawia się niemal w co czwartym przepisie, duża koncentracja na daniach jednego typu - jest aż kilka propozycji na burgery, pod rząd, zdecydowanie jak dla mnie za dużo jak na jedną książkę i pewna zbytnia prostota pewnych przepisów - tu zdecydowanie wymienić należy przykład "sałatki" z pomidorów, która znana jest w każdym polskim domu - pomidory, cebula, sól i pieprz.. 

Do plusów zdecydowanie nalezy fajne i ciekawe wprowadzenie do całości dlaczego wege i jak zaczęła się przygoda autorki z kuchnią wegańską. Interesujące są też krótkie historie poprzedzające każdy z przepisów. 
Książka jest niewątpliwie dobą alternatywą dla królującej dotychczas na rynku wydawniczym Jadłonomi, ciekawą i zupełnie inną. Polecam! Nie tylko dla wegan. 

poniedziałek, 2 stycznia 2017

Jørn Lier Horst - Gdy mrok zapada

Poznaj młodego Williama Wistinga!

Stavern 1983: Zbliża się Boże Narodzenie, z nieba sypie śnieg. Willia Wisting jest świeżo upieczonym tatą bliźniaków i jeszcze nieopierzonym, ambitnym posterunkowym. Podczas brutalnego napadu ląduje nagle w centrum dramatycznych wydarzeń, ale śledztwo przejmują od niego bardziej doświadczeni funkcjonariusze. Koleżeńska przysługa naprowadza go jednak na ślad innego przestępstwa. Zabójstwa nie tylko jak na razie niewyjaśnionego, ale najprawdopodobniej nawet nieodkrytego. W walącej się stodole stoi stare auto z dziurami po kulach. Wiele wskazuje na to, że jego kierowca nie uszedł ze strzelaniny z życiem. Ta sprawa ukształtuje Williama Wistinga jako policjanta i da mu wiedzę, która będzie mu już zawsze towarzyszyć na drodze kariery: Młodzi idą w przodków ślad.




Ty  razem dość niespodziewanie przenosimy się w przeszłość Williama Wistinga, do początków, można by rzecz, jego kariery jako śledczego. Pracując jako patrolujący ulice początkujący policjant po zgłoszeniu napadu zaczyna prowadzić swoje śledztwo, początkowo nieoficjalnie, z czasem za aprobatą swoich przełożonych. Jednocześnie zajmuje się prywatnie sprawą auta, zaginionego na początku wieku, a znalezionego przez jego wujka kolekcjonera aut w starej, opuszczonej stodole. Okazuje się bowiem, że w aucie widneją ślady po kulach... Czy dokonano tam zabójstwa? To właśnie stara się ustalić młody posterunkowy, którego ambicje sięgają dużo dalej niż tylko na ulice miasta.
W toku śledztwa Wistinga okazuje się, że obie sprawy się łączą. 

Bardzo byłam ciekawa, jak będzie wyglądała taka podróż do przeszłości dobrze znanego nam śledczego z wcześniejszych/późniejszych powieści. Razem z nim cofamy się bowiem do czasów, kiedy żyje jego żona oraz synek, a bliźniaki są bardzo małe. Ciekawy pomysł, chociaż muszę przynać, że sama historia jest zdecydowanie za krótka i po lekturze pozostaje pewien niedosyt.  Pomysł jest jak najbardziej trafiony i gdyby go bardziej rozbudować byłoby jeszcze ciekawiej, tak niestety pozostaje pewne rozczarowanie, jakby autor dawał nam małą namiastkę tego, do czego wcześniej zdążył czytelnika przyzwyczaić. Uchylenie rąbka tajemnicy z przeszłosci niestety nie satysfakcjonuje w pełni, pozostaje wrażenie ukazania tylko części obrazka. Niestety. Z niedosytem czekam na kolejną pełnowymiarową powieść Horsta :)