środa, 25 kwietnia 2012

Marta Węgiel - Pensjonat z gangsterem w tle

Poleciła mi tą książkę zaprzyjaźniona bibliotekarka:

„To miał być spokojny pensjonat, gdzie zranione serce wyleczyć można, kawałek scenariusza filmowego napisać, z mądrym psem pogadać...
A tu przystojny gangster łazi po balkonach, dziennikarz śledczy ginie od uderzenia kawałkiem anioła, do jajecznicy podają koniak, pani redaktor z telewizji kręci film ze śledztwa telefonem komórkowym i nie ma pojęcia, w kim się tym razem zakochuje...” za merlin.pl


I wydawałoby się, że mam wszystko, co potrzeba. Główna bohaterka Agata ucieka po miłosnych perypetiach do Lanckorony, żeby tam znaleźć spokój i poukładać sobie życie po rozstaniu z dawną miłością. Niestety ucieczka do zaprzyjaźnionego pensjonatu nie do końca się udaje, bo zaraz za nią przyjeżdża Mateusz, porzucony absztyfikant. W pensjonacie przebywają w tym czasie również inni znajomi Agaty oraz tajemniczy Maks, który od pierwszych chwil intryguje Agatę-jak oczywiście można się domyślić, wątek ten rozwija sią w książce w sposób wiadomy… A niepoukładana bohatera niczym ćma do światła wikła się w romans z nieznajomym i jego tajemnicami. Bez żadnego zdrowego rozsądku w tym wszystkim. W tym pozornie sielskim otoczeniu pensjonatu spokój zostaje zburzony, kiedy znaleziony zostaje zamordowany jeden z gości pensjonatu…i potem akcja oczywiście rozwija się dalej, mamy kolejną ofiarę, coraz więcej ukrywanych i odkrywanych tajemnic, coraz więcej bohaterów i jak dla mnie coraz więcej bałaganu jak dla mnie. Głowna bohaterka mota, jeździ po całej Polsce, amatorsko prowadzi własne śledztwo (wyjątkowo amatorsko i nieumiejętnie jak dla mnie), spotyka różnych ludzi, z których to spotkań nic nie wynika. Mimo początkowego wrażenia, że autorka bazuje na kryminałach Chmielewskiej niestety muszę stwierdzić, że mnie pomimo ciekawego pomysłu na akcję książka wymęczyła. Zwłaszcza główna bohaterka, niezorganizowana, bez pomysłu na siebie, całkowicie nieogarnięta. Jeżeli to miała być kalka Chmielewskiej to jest to wyjątkowo nieudana próba, pomimo ciekawego zakończenia

Moja ocena 4/10

piątek, 20 kwietnia 2012

Erynie - M. Krajewski

Alea iacta est*
Pierwsze wrażenie mówi dużo, pozwala nam wykreować minireprezentację danej osoby, książki, czegoś, w naszym mózgu. Tak działamy. Tworzymy mini-stereotyp i klasyfikujemy, porównujemy, łączymy w zbiory elementów podobnych.

Przez tworzenie map neuronowych i na podstawie już istniejących możemy pozytywnie nastawić się do kogoś lub czegoś. Albo negatywnie. Nie jesteśmy pustą kartą.

Tak ładnie wydanej książki nie widziałem dawno. Czcionka, krój, zapach - i już wiedziałem, że będę fanem Krajewskiego.
A jak zacząłem czytać (och, celowo zapomnę o nowożytnym preludium) o historycznym Lwowie pełnym i kolorowym.
Pełnym zapachu, różnorakich kultur (nie tych przez duże k, ale tych, które tworzą skupiska ludzi będących w pewnym n-elementowym zbiorze).
Chodzi mi o sytuację w której Żyd i Rosjanin kłócą się o kurę i policjant mówi coś w stylu "Tu jest polski komisariat i macie mówić po polsku"
Dziś boimy się powiedzieć Żyd i Rusek. Dziś byśmy się nie zrozumieli. Po 49 Polska stała się płaska, wyblakła i jednowymiarowa.
Nawet organizowane obchody czterech kultur w moim rodzinnym mieście są puste i szare.

Jedźcie do Wilna czy Lwowa, zobaczycie co to kolor mieszanki narodowościowej (teraz już niestety historycznie)
Jedźcie na kresy wschodnie ad generum
Jedźcie na ten słynny cmentarz na którym był z Wielką Pompą Prezydent bez Magistrum.
Jedźcie zobaczyć groby, te które są i te które były, zobaczcie krzyże rz-kat i prawosławne, a wśród nich i mogiły komunistów
Porozmawiajcie o pomnikach, które tam kiedyś stały
Zobaczcie ocalałe pomniki nie-tylko-polskich wielkich postaci
(Lelewel był patronem mojego LO.)
A potem weźcie się za lektury M.Krajewskiego.
Porównując z bawarskim kryminałem ten wychodzi na bardziej jaskrawy, ostrzejszy, bardziej wyrazisty.
Oczywiście łamanie nóg kilofem nie jest zbyt miłe, nawet gdy się tylko o tym czyta, ale u Faye zbrodnie były bardziej statystyczne, nie miały emocjonalnego wymiaru.
Marek poruszył u mnie coś w środku, zagrał nie tylko moimi oczami, nosem (nieodłączne wspomnienia z wizyt na wschodzie wiążą się z niezbyt wartymi pamiętania zapachami), uszami, sercem i pamięcią.
Moje miasto znane jest z kilku niezbyt chlubnych zdarzeń - jak nic Marek K. musiał słyszeć o "dzieciach w beczkach"...
Wysoka ocena 9
(sentymentalna i niezbyt obiektywna, ale naprawdę warto przeczytać)



*Łyssy lubił matematykę i klasyków (więc pozwoliłem sobie na cytat Iuliusa C.)
*Z uwagi na Acta i inne prawa pro-, pseudo-, quasi- i meta- autorskie oświadczam, że autorami grafik zamieszczanym na tym blogu są artyści, którzy te grafiki stworzyli. Prawa autorskie należą do nich, lub do osób którym je sprzedali. Następnie te osoby w celach promocji użyli ich by zainteresować konsumenta zawartością produktu, który jest opakowany w ową grafikę. Wspomniane grafiki użyte są w takim samym celu - by promować zawartość, a więc cel jest zgodny z zamierzeniami osób, które prawa do owych grafik posiadają. Opinie o zawartości, którą dane grafiki promują, czyli zawartość tego bloga, do której prawa autorskie posiadamy, są prywatną opinią, którą dzielimy się z naszymi przyjaciółmi i znajomymi, a do tego grona zaliczam osoby, które znają mój adres zamieszkania, albo numer telefonu, albo adres naszego bloga. :)

Carrion - Saita


Krótki przerywnik, interludium muzyczne.
Korzyść z pracy w "fabryczce" z setką innych ludzi, których poznawanie jest procesem ciągłym jest taka, że możesz podejść do biurka, powiedzieć "cześć, czego słuchasz?", a potem "hmm fajna okładka, nie znam, ale możesz mi pożyczyć? z chęcią posłucham". Lubię czasami pożyczać zupełnie losowe, nieznane mi dotąd pozycje i potem w zaciszu domowym, ze słuchawkami na uszach zanurzyć się w muzykę z płyty niespodzianki.
...Miałem napisać teraz o Eryniach (skończyłem wczoraj), ale wyobraźcie sobie jak musiała wpłynąć na mnie ta płyta...
http://www.carrion.pl/index.php
Kiedyś Linkin Park zrobił karierę przez swoje ballady z pogranicza różnych gatunków, słuchając jednej z piosenek przypomniał mi się linkin. Carrion na płycie Saita proponuje ballady z zakresu który nazywam Heavy Rock (gatunkowo jest to Rock ale taki bardziej Ciężki niż Twardy, Metal jest Ciężki)
Bardzo lubię dobry wokal w balladach metalowych czy rockowych.
Bardzo lubię dobre instrumenty szarpane.

Nie lubię polskiej twórczości, a zwłaszcza tekstów piosenek, tym bardziej kiedy natrafiam na polską piosenkę staram się nie wczuwać w tekst. Staje się on dla mnie kolejnym instrumentem (mogliby śpiewać po fińsku i też by mi to nie przeszkadzało - wiem bo słuchałem fińskich utworów, a stąd do udowodnienia że tekst jest niepotrzebny mały krok w stronę Laponii i czegoś co się nazywa o ile pamiętam joik)

W tym wypadku spojrzałem na teksty (wzrokowiec ze mnie, a strona zespołu daje nam lyryki za fry) i wydają się być ok. Nie wypowiem się więcej bo musiałbym mieć skalę porównania - a jak napisałem, staram się omijać teksty polskich piosenek, zawsze można trafić na wyliczankę lat, komet szlusów i tęgich łbów (BRRR)

Ogólnie bez rewelacji i achów-ochów, ale spokojnie dam 8

PS. Patrząc na sposób w jaki napisałem ten tekst przypomniała mi się audycja w radio.
Dziś W-Mann powiedział, że zwrot esemesy i polska odmiana jest niepoprawna, po czym przyznał się, że on będzie odmieniał.
I brawo za wyczucie Panie Wojtku.
Za Słownikiem ortograficznym PWN(so.pwn.pl) es•em•es (wiadomość) -sa, B.= M. a. D., -sie; -sy, -sów a. SMS

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Faye Kellerman - Prosto w ciemności



Gdyby rozpatrywać powieści pod kątem kompleksowości świata pozycja ta miałaby z pewnością wysoką notę. Tło historyczne Bawarii, przemian zachodzących w przededniu wojny stanowi niewątpliwie jedną z jej dobrych cech.
Kompleksowość, a raczej kompletność świata (bo nieco brakuje złożoności) ukazuje nam człowieka, który chce wykonać dobrze swoją pracę w świecie pełnym zawirowań.

Podczas czytania zastanawiałem się jak ciekawy może być kryminał osadzony w czasach, kiedy odkrycie linii papilarnych było dużym i znaczącym odkryciem (choć już znanym od około stu lat), psychoanaliza zbrodni się dopiero rodzi w umyśle Freuda, a policjant nie ma (oficjalnie) nawet broni palnej...

Będąc byłym fanem serii CSI (byłym, bo powiększanie zdjęcia z kamery przemysłowej według autorów może pokazać zdjęcie sprawcy odbite w śrubce przytrzymującej tablicę rejestracyjną samochodu, który akurat przekroczył dozwoloną prędkość wydaje mi się lekko naciągana) z radością przywitałem kryminał, w którym policjant ma jedno podstawowe narzędzie - czyli własny umysł.

Wykorzystując go udało się głównemu bohaterowi odkryć sprawcę, aczkolwiek nie było to w stylu mistrza dedukcji pana Holmesa Sz. Szczerze mówiąc to koligacje rodzinne przerastają moją zdolność pojmowania (chyba do tego trzeba być kobietą albo Bawarskim policjantem) i nigdy nie rozwiązałbym zagadki kryminalnej w której zbrodniarzem okazuje się być drugie adoptowane dziecko siostry babci, która to siostra wyszła trzy razy za mąż. Czy jakoś tak.

Powyższym zdaniem nie zdradzam rozwiązania zagadki, bo o nikim takim nie słyszymy przez 95% książki (o i teraz właśnie popsułem lekturę innym) - co nieco wyprowadza z równowagi i irytuje. Mamy podejrzanych, możemy obstawiać whodunit ale i tak wygrywa czarny koń.

Samo zakończenie wydaje mi się nieco cukierkowe i bez sensu - ale tak czasami bywa w życiu (i fikcji) i nic się na to nie poradzi.

Kiedyś napisałem, że pewien autor w przedmowie swojej książki napisał, iż musiał cykl zakończyć właśnie w ten, a nie inny sposób. Oraz zdaje sobie sprawę z tego, że to zakończenie nie jest najlepsze. Inne byłyby nie tyle złe, co niewłaściwe.
Tutaj rzekłbym, że można było znaleźć lepsze zakończenie. Może autorka chciała doprowadzić do swoistego Katharsis? Herr Dobry Policjant zbawia ludzkość poprzez swoje czyny i poddaje się, wiedząc, że z Herr Zły Prawie Dyktator i tak wygra.
Ale ani to nie było głębokie przeżycie, ani zbytnio "kompleksowe"

Ocenię mimo to dość wysoko:
+za ładnie opisany świat i kolorowe tło historyczne
+za pomysł na dobry kryminał
+za łatwość odbioru
-za kobiecą logikę (a może to tylko ja mam tę część mózgu niewykształconą) związaną z rozwiązaniem sprawy kryminalnej i zakończeniem.

6,8/10

Vanessa Diffenbaugh - Sekretny język kwiatów

Początek był zachęcający - za Światem Książki:
"W czasach wiktoriańskich zakochani używali sekretnego języka kwiatów, by mówić o swoich uczuciach: czerwona róża oznaczała miłość, konwalia powrót szczęścia, a groszek pachnący obietnice subtelnych przyjemności. Niestety Victoria Jones używała języka kwiatów do wyrażania uczuć takich jak smutek, nieufność, poczucie osamotnienia. Koszmarne dzieciństwo spędzone na wędrówkach pomiędzy dysfunkcyjnymi rodzinami zastępczymi sprawiło, że Victoria nie potrafiła się do nikogo zbliżyć. Kiedy w dniu 18 urodzin opuszcza dom dziecka nie ma żadnego celu w życiu, nie ma też nikogo bliskiego, nie chce i nie potrafi rozmawiać z ludźmi. Swoje uczucia, myśli i pragnienia wyraża za pomocą symbolicznego języka kwiatów, którego nauczyła się w dzieciństwie od przybranej matki. Bezdomna, mieszka w parku, gdzie zakłada swój własny ukochany ogród. Kiedy jej talent do układania bukietów zostaje odkryty przez miejscową florystkę, okazuje się, że tworzone przez Victorię bukiety potrafią w magiczny sposób zmieniać życie obdarowanych nimi ludzi. Pewnego dnia na drodze Victorii staje znajomy z przeszłości, który także doskonale zna język kwiatów. Czy Victoria będzie miała siłę, by stawić czoła wydarzeniom z przeszłości? Czy będzie umiała stworzyć magiczny bukiet dla siebie samej i wykorzystać szansę na miłość i lepsze życie? Wzruszająca powieść o znaczeniu kwiatów, znaczeniu rodziny i znaczeniu miłości."

Zachęcająca, wręcz magiczna ogładka, przyciągający opis, wydawałoby się, ze książka z cyklu lekkich o miłości, a tymczasem pierwsze co mi się nasuwa po przeczytaniu jej - to książka o trudnej miłości i niezrównoważonej głównej bohaterce. Z jednej strony książka wciąga, bo jest inna, a czytajac chce się poznać sekrety przeszłości Victrorii i w zasadzie to sprawiło, że doczytałam książkę do końca. Bezczelna, odpychająca, niezrównoważona, irytująca, o specyficznym usposobieniu raniąca wszystkich dookoła-to epitety, którymi można określić główną bohaterkę. Victoria tworzy magiczne bukiety, indywidualne, zawsze przeznaczone dla konkretnych odbiorców z wyjątkowym przesłaniem, które pomagają im poukładać swoje życie. Jednak Victoria nie ma bukietu dla siebie, a wszystkie osoby, które oferują jej swoją pomoc są przez nią odtrącane i ranione. Jej aspołeczność po prostu męczy, sprawia, że wielokrotnie czytelnik jest doprowadzony do ostateczności i ma ochotę krzyknąć: "mam Cię dość, ogarnij się i zawalcz o swoje szczęście".  Wplecenie w akcję "wątku kwiatowego", kwiatowych znaczeń i kodów, magii, innego świata, gdzie marzenia się spełniają niewątpliwie urozmaica czytanie, jednak wydaje się, że autorka temu wątkowi poswięciła więcej uwagi niż analizie psychiki czy zachowań głównej bohaterki, ktore po prostu dzieją się...

Moja ocena 4/10

wtorek, 10 kwietnia 2012

Homeland Serial Tv 2011

Ostanio serial ten pojawił się jako propozycja w VOD i po opisie sądząc wydawał się fajny, w klimacie, który bardzo mi odpowiada-jest wróg, spisek, intryga i ambitna agentka, która stara się sprawę wyjaśnić.

"Po ataku na kryjówkę terrorystów w Iraku amerykańskim żołnierzom udaje się odbić jeńca wojennego, który zaginął przed 8 laty. Sierżant Nicholas Brody wraca do kraju jako bohater, jednak nie wszyscy w niego wierzą. Agentka CIA Carrie Anderson nie zważając na innych próbuje udowodnić, że uznany wcześniej za zmarłego żołnierz nie jest już tym samym człowiekiem który wyjechał na misję." Za FILMWEB


Refleksja główna po obejrzeniu połowy pierwszego sezonu-gdyby ktoś zrobił z tego dobry film akcji byłoby cudeńko, a tak kolejne odcinki się dłużą i ciągną, w pojedynczych odcinkach malo jest akcji, a wątki poboczne są mało ciekawe. Duży plus to niewątpliwie Clarie Deans-czyli odtwórczyni głównej roli kobiecej-momentami irytująca, ale też bardzo intrygująca, bo widz ciągle się zastanawia, czy to prawda, czy może wymysł jej schizofrenicznej wyobraźni. Duży niedosty to także główny bohater, wokół którego kręci się akcja, gra go Damian Lewis-jednopłaszczyznowa postać, wyglądająca i zachowująca się podejrzanie, co daje od razu odpowiedź, jak będzie się intryga rozwijała.
Moja ocena to 4/10

niedziela, 1 kwietnia 2012

Jo Nesbo - Czerwone Gardło


Chyba pierwszy raz napiszę o książce od końca. Pewnie dlatego, że nie ma sensu pisać o niej od początku?

Czy poznaliście czasem uczucie zniecierpliwienia samą książką? Nawet nie chodzi o to, że jest nudna, tylko, że nie możecie się doczekać, aż się wreszcie coś wydarzy...
Cóż, wydarzyło się i nie bardzo wiem jak.

Nie jestem pewien w jaki sposób główny bohater (którego imienia nie pamiętam, ale o tym później) wpadł na genialny pomysł, że jego adwersarz jest chory psychicznie i ma MPD. Innymi słowy Multiple Personality Disorder. Łatwiej mu było na to wpaść niż rozpoznać na zdjęciu kobietę, którą właśnie widział.

Nie wiem w jaki sposób, bo najprawdopodobniej przysnąłem czytając co nudniejsze strony (doszło wręcz do tego, że pod koniec, gdy czytał dzienniki mordercy, opuszczałem praktycznie strony dotyczące tego co się działo przed 1990 rokiem...
Ale to już było po tym, jak odkrył o co chodzi i kto jest mordercą.
Cóż moim usprawiedliwieniem jest tylko to, że i tak te strony nic do książki nie wniosły (poza zręcznym zabiegiem usprawiedliwiania się autora bądź owego zbrodniarza).
Mamy okres Wielkiego Postu i takie samobiczowanie i krzyczenie mea culpa jest na czasie, ale mimo to i tak nie widzę potrzeby dodawania do książki wątku wojennego (który mimo wszystko pozwolił nieco zrozumieć problemy skandynawskie dotyczące nazizmu - baaardzo dobry pomysł, można byłoby go rozwinąć, ale nie w taki sposób, błagam!) Gdybyśmy jednak wyrzucili ten wątek, to w jaki sposób połączylibyśmy (uwaga to chyba najważniejsza pointa książki) treść z jej tytułem ? Ohh... tytuł jest celowo dwuznaczny, ojej nie wpadłem na to wcześniej (walka z rosjanami i podcinanie gardeł z chirurgiczną precyzją).

A teraz powiem jak na spowiedzi, dlaczego nie mogę zapamiętać imienia głównego bohatera. Bo jest skandynawskie. Dla nas, Europejczyków z tej cieplejszej Europy, Skandynawia jest bardzo odległa. Odległa chyba z wyboru, bo zaraz sobie uświadomimy, że wcale nie jest dalej niż ta Wielka Brytania, a nawet bliżej, bo można tam dotrzeć samochodem. I nie zapomnijmy, że czujemy uraz do Szwedów, tak mocno podsycany w naszych szkołach przez powieści jednego z najlepszych naszych pisarzy.
W mojej podstawówce nacisk był jak u Gombrowicza, że Słowacki... Mickiewicz i Sienkiewicz wielkimi byli. Kropka. Bez możliwości apelacji.
Na szczęście polonistce kiedyś się wyrwało, że Sienkiewicz to tak naprawdę historycznych powieści nie pisał, bo nie miały zbyt dużo wspólnego z historią.

Wracając jednak do tematu. Ogólnie rzecz biorąc, Skandynawia też może się poszczycić kilkoma wielkimi autorami, których to poczytność nie jest wcale niska. A niektórzy nawet są ekranizowani (dwa razy, raz dla Skandynawów, a drugi dla pozostałej części globu). A imion i nazwisk Szwedów, Norwegów itp. nie zapamiętam w życiu. Już prędzej nauczę się nazwisk malarzy Holenderskich, zaczynając od Vermeera (przynajmniej można jakoś przeczytać). Nawet nie wiem czy Jo to imię męskie czy żeńskie, czy może nazwisko. Tak samo Helge, który okazał się 1. ptaszkiem 2. płci żeńskiej (chyba) 3. bez skrzydła.

Ok. Więc już wiemy, że odkrył mordercę (i pewnie domyślimy się, że go złapał), wiemy, o konflikcie językowym i kulturowym z Polakami, wiemy, że ochotnicy norwescy walczyli po stronie nazistów przeciwko Rojanom, i warto wspomnieć jeszcze o wątkach miłosnych.
Są i są w mojej opinii trochę naiwne. Gdybym ja powiedział mojej wybrance serca podczas umawiania się z nią na randkę, że ktoś do mnie dzwoni na drugiej linii i żeby poczekała, a następnie bym o niej zapomniał, to wątpię by mi wybaczyła, gdybym poszedł do niej z wiązanką kwiatów polnych zerwanych w jej ogródku na przeprosiny.

Mimo wszystko sięgnę pewnie kiedyś po inne książki tego autora... dowiedziałem się trochę o Norwegii i jej sytuacji. Tylko niech mi powie ktoś co to jest POT i ta druga służba na K.

Ot i tyle. Fin. 5,1/10

Notka do wydawcy. (mam jakieś stare wydanie, z nie tak fajną okładką jak widziałem w empiku i na załączonym obrazku) Jakoś trudno uwierzyć, że w Norwegii jest 57 osób, zwolenników nacjonalizmu. Cudownie, że wypożyczyłem książkę z biblioteki i ktoś ze zdrowym rozsądkiem dopisał po liczbie znaczek procenta.


W ostatniej chwili przypomniało mi się jeszcze jedno o Norwegach. Popadają w nałóg alkoholowy i z niego wychodzą jak my z kataru. Mocni są ci Norwegowie.