"Podobno to właśnie zapach tej wyspy skusił kiedyś portugalskich żeglarzy, którzy
odkryli dla Europejczyków Zanzibar - wyspę leżącą u wybrzeży Tanzanii. To
królestwo przypraw - powietrze jest tu przesiąknięte wonią goździków, cynamonu,
gałki muszkatołowej, imbiru, kardamonu, wanilii... Jeżeli do tego dodacie błękit
oceanu, najpiękniejsze plaże jakie widziałam to jest właśnie Zanzibar - raj na
ziemi. Uprzedzam, że z bliska jest jeszcze bardziej atrakcyjny.
Mnie
jednak najbardziej zaintrygowała praktykowana na tej wyspie poligamia - każdy
mężczyzna wyznający islam może poślubić nawet cztery żony. Ale raczej nie ma mu
czego zazdrościć, ponieważ najpierw musi za nie zapłacić, potem każdej żonie
zapewnić oddzielny dom, kupić dokładnie taką samą biżuterię i z każdą spędzić
dokładnie tyle samo czasu... Ja na kilka dni zamieszkałam z dwoma żonami jednego
męża próbując znaleźć odpowiedź na pytanie czy zazdrość o inną kobietę jest
cechą wrodzoną czy nabytą poprzez wychowanie? Odpowiedź znajdziecie w tej
książce."
Malutka książeczka z dużą ilością zdjęć, ktora nie jest ani książką pordóżniczą ani przewodnikiem, chociaż zawiera elementy jednego i drugiego. Taka pozycja, mam wrażenie wydana na siłę, w zasdzie zawiera wszystko, to co można bylo zobaczyć w programie i przeczytać w książkach powstałych na jego podstawie. Jedyną różnicą jest wstęp-typowe informacje dla przewodnika-o tym jak przygotowac się do podróży i w telegraficznym skrócie co zobaczyć. W dalszej części pozanejemy historię 2 kobiet z poligamistycznych małżeństw. Jak dla mnie zbyt płytko, zbyt ogólnikowo i powierzchownie, tak jakby koniecznie miała się zmieścić na tych kilkudziesięciu małych karteczkach. Do tego na końcu motyw młodego mieszkańca Zanzibaru z politycznymi aspiracjami, wzorującego się na Baracku Obamie-zupełnie bez zwiazku z pierwszą częścią. I tak naprawdę nie wiadomo po co. Szkoda czasu, lepiej już sięgnąć po "pełnowymiarowe" książki Martyny.
Moja ocena 5/10 za fajne zdjęcia
piątek, 26 października 2012
czwartek, 25 października 2012
Manuela Gretkowska - Agent
Bardzo sensualna,
plastyczna I klimatyczna książka Manueli Gretkowskiej. Pewnie sporą zasługą
tego właśnie mojego pierwszego odczucia jest to, ze książkę tą miałam dostępną
w formie audiobooka czytanego przez Marka Konrata. To z pewnością potęgowało wrażenie.
Moja znajomość z
twórczością Gretkowskiej jest jak sinusoida od zachwytu do zniechęcenia. Ta
książka jest chyba gdzieś tak pomiędzy.
„Trzymająca w napięciu, doskonale, wręcz filmowo
opowiedziana historia zaskakującego trójkąta miłosnego między Izraelem a
Polską. Wciągająca, na przemian zabawna i wzruszająca fabuła z przejmującym
finałem to jak zawsze u Gretkowskiej pretekst do mówienia o ważnych, niełatwych
sprawach zamiatanych pod dywan poprawności.
Szymon Golberg, ocalały z Holokaustu, ciągle atrakcyjny 60 –latek, biznesmen prowadzi podwójne życie. Kochającą go żonę Hannę zostawia coraz częściej w Tel Avivie żeby wyjechać służbowo do Polski. W Warszawie ulokował nie tylko firmę ale i nową miłość. Z młodą kochanką Dorotą ma syna. Szymon kocha obie kobiety i tak samo je oszukuje. Ale pewnego dnia, gdy żona postanawia odwiedzić go w Polsce, sytuacja wymyka się spod kontroli. Jego życie zamienia się w karuzelę komiczno-dramatycznych wydarzeń.
Gretkowska, jak zwykle bezkompromisowo analizuje trudne relacje męsko-damskie. Odważnie punktuje absurdy polskiej rzeczywistości: hipokryzję, nacjonalizm, dwuznaczną rolę Kościoła, stereotypy polsko-żydowskie, uprzedzenia.
Tworząc wielowymiarowe i sugestywne postacie nie pisze o narodach lecz o ludziach. Oni są najważniejsi: skomplikowani, wrażliwi, pogubieni. Każdy z nas jest przecież inny: „Kiedy wychowa się wreszcie ludzi na ludzi, a nie na Żydów, Niemców, Palestyńczyków, Serbów, Polaków?“ – zadaje pytanie jeden z desperowanych bohaterów tej książki.
„Agent“ to poruszająca powieść o sile uczuć, ukrytych pragnieniach, kłamstwie z miłości i jej braku, ze wszystkimi dramatycznymi konsekwencjami.”
Szymon Golberg, ocalały z Holokaustu, ciągle atrakcyjny 60 –latek, biznesmen prowadzi podwójne życie. Kochającą go żonę Hannę zostawia coraz częściej w Tel Avivie żeby wyjechać służbowo do Polski. W Warszawie ulokował nie tylko firmę ale i nową miłość. Z młodą kochanką Dorotą ma syna. Szymon kocha obie kobiety i tak samo je oszukuje. Ale pewnego dnia, gdy żona postanawia odwiedzić go w Polsce, sytuacja wymyka się spod kontroli. Jego życie zamienia się w karuzelę komiczno-dramatycznych wydarzeń.
Gretkowska, jak zwykle bezkompromisowo analizuje trudne relacje męsko-damskie. Odważnie punktuje absurdy polskiej rzeczywistości: hipokryzję, nacjonalizm, dwuznaczną rolę Kościoła, stereotypy polsko-żydowskie, uprzedzenia.
Tworząc wielowymiarowe i sugestywne postacie nie pisze o narodach lecz o ludziach. Oni są najważniejsi: skomplikowani, wrażliwi, pogubieni. Każdy z nas jest przecież inny: „Kiedy wychowa się wreszcie ludzi na ludzi, a nie na Żydów, Niemców, Palestyńczyków, Serbów, Polaków?“ – zadaje pytanie jeden z desperowanych bohaterów tej książki.
„Agent“ to poruszająca powieść o sile uczuć, ukrytych pragnieniach, kłamstwie z miłości i jej braku, ze wszystkimi dramatycznymi konsekwencjami.”
Przeczytałam bardzo
zachwalającą recenzję tej książki i nastawiał się na ogromne WOW, tymczasem WOW
okazało się być de facto trochę mniejsze.
Dla mnie największe
zaskoczenie to świat Izraela widziany oczami jego mieszkańców, dotkniętych
historia-zarówno swojego narodu jak i własnymi przeżyciami tak bardzo
determinującymi ich aktualne miejsce. To także zaskakująca opowieść o
mężczyźnie, kochającym dwie kobiety i dwie swoje rodziny. I co jeszcze bardziej
zastanawiające nie byłam w stanie mimo
tego ocenić go negatywnie, mimo, że nie jest to aprobowany przeze mnie model.
Wraz z Szymonem poznajemy jego izraelską rodzinę-żonę Hannę, z która związany
jest od 40 lat, córkę Miriam i historię zmarłego syna i polską wraz z zakochaną
w nim młodą Dorota i ich małym synkiem Dawidem.
Rozdarty pomiędzy dwoma
światami próbuje żyć, zachowywać tajemnice, sprawdzać się jako mąż, partner i ojciec.
Czasem ma się wrażenie, że Szymon w Izraelu, to Szymon, który żyje jak przyszło
mu żyć, pewien konformista, który nie walczy już o szczęście córki, bierze
świat taki, jaki zastał, nie chce go zmieniać. Szymon w Polsce to ojciec
przezywający druga miłość i układający swoje życie, tak jakby chciał, żeby
wyglądało, gdyby dano mu kolejną szansę na ponowne przeżycie ostatnich 20-30
lat. To taka walka z przyszłością i próby utrzymania się na powierzchni-jakby
życiem z Dorota rekompensował sobie wszystko, to co go ominęło lub nie udało
się mu osiągnąć. Z drugiej strony to mężczyzna wyjątkowo niezdecydowany, chciałoby
się powiedzieć mało ogarnięty, za którego prezenty kochance kupuje jego
pracownik. Jednocześnie to ojciec, który
ani nie potrafi walczyć o swoją córkę ani zaakceptować jej wyboru męża –
ortodoksyjnego Żyda. Podczas lektury cały czas się zastanawiałam, czy Szymon
bardziej mnie ciekawi czy bardziej irytuje, do tej pory nie wiem.
Co mi się w książce
podobało-taka współczesność Gretkowskiej- katolicka Polska zderzona z przyjeżdżającymi
do niej Żydami. Nie tylko tymi, którzy robią tu jakieś interesy, ale także wycieczkami
młodzieży izraelskiej. To, co również zasługuje na wzmiankę do spora wiedza na
temat współczesnego życia w Izraelu, wiele ciekawostek, informacji mi nie
znanych.
Co rozczarowuje? Tandetne
zakończenie, przede wszystkim, zbyt proste i zbyt przewidywalne. „Niedociągnięte”
wątki poboczne – jak ten związany z córką Szymona, czy też wątki, które można
byłoby pominąć – perypetie Gugla z jego dziewczyną.
Nie wiem, czy mi się ta
książka podobała, zaciekawiła mnie i za to ocena 6/10
czwartek, 18 października 2012
Victora Cosford - Amore i amaretti. Opowieści o miłości i jedzeniu w Toskanii
Ciągnie mnie nieodmiennie do Włoch, mam za sobą już
kolejną książkę, która opisuje uroki tego kraju.
Tym razem to pozycja, którą dostałam do zrecenzowania od
Wydawnictwa Bellona - "Amore i
amaretti. Opowieści o miłości i jedzeniu w Toskanii".
„Toskania to kraina czarów.
Chodzi o czar powabnego krajobrazu, szacownych zabytków i pełnych temperamentu
ludzi. Cywilizacja rozwija się tu od czasów antycznych, ale najwspanialsze
zabytki Florencji,...""Toskania to kraina czarów. Chodzi o czar powabnego
krajobrazu, szacownych zabytków i pełnych temperamentu ludzi. Cywilizacja
rozwija się tu od czasów antycznych, ale najwspanialsze zabytki Florencji,
Sieny czy Pizy pochodzą z czasów Renesansu. Mimo tylu lat intensywnego rozwoju
człowiek nie zepsuł cudownego, naturalnego pejzażu tej ziemi, pełnego
malowniczych pagórków. Wzbogacił go tylko o doskonale komponujące się z
krajobrazem winnice. Bo wino (Chianti!!!) to również symbol krainy. Podobnie
jak smakowite potrawy kuchni włoskiej. Wiele przepisów na tradycyjne dania włoskie
i typowo toskańskie znajdziecie Państwo na kartach publikacji. Toskania od
wieków jest celem pielgrzymek zakochanych w niej podróżników. Oczarowała także
autorkę tej książki. A tytułowe amaretti to urocza gra słów. Chodzi zarówno o
miłostki, jak też typowe toskańskie ciasteczka”
I jak to zawsze
kojarzy się z Włochami książka jest przede wszystkim o jedzeniu, więcej jest
niesamowicie pyszna…, bardzo klimatyczna, sensualna, działająca na wszystkie
zmysły. Każda strona to wyjątkowo malownicza historia dotycząca równych
aspektów życia we Włoszech. Rozkochana w Toskanii australijska dziennikarka
Victoria odsłania przed nami magiczną krainą pachnąca pomidorami, czosnkiem i
dobrym winem. Przedstawia również Włochów razem z wszystkimi ich wadami i
przywarami, żeby się nie wydawało, że jest tak idealnie.
Ciekawym
zabiegiem jest również umieszczenie przepisów potraw, o których w danym miejscu
czy rozdziale wspomina autorka. Może nie wszystkie czytelnik będzie mógł ze
względu na dostępność czy cenę składników, wykorzystać, ale niektóre mogą być
inspirujące – ja z pewnością wypróbuję szpinak z dodaną oliwą z oliwek na zimno.
Jedyne co nie
podobało mi się w tej książce to zapowiedź AMORE, który to temat został
zmarginalizowany przez uroki smaków i zapachów włoskiej przygody autorki-ale to
już moje prywatne odczucie.
Książkę polecam,
szczególnie w chłodne wieczory, tylko ostrożnie nie wolno jej czytać z pustym
brzuchem ;) a no i najlepiej jest wcześniej zaopatrzyć się w dobre wino
Chianti, żeby radość z lektury była pełniejsza J
Moja ocena
7,5/10
wtorek, 16 października 2012
C.S. Friedman - Obcy Brzeg
Oglądałem kiedyś wszystkie filmy dotyczące rozwoju komputeryzacji i związanej z tym przyszłości, od Gier wojennych(1983) do Matrixa, od Tronu do Tronu, od Lawnmower man do Johnny Mnemonic, i bardzo często wątpiłem w artystyczne wizje kreujące trójwymiarowy świat danych... Tak jakby ktoś zapatrzył się na kolorowe światełka i pomyślał "nie wiem co to jest, ale w przyszłości będzie fajne". Jakoś nikt nie potrafił mnie przekonać, że nagle dane będące zwykłym linearnym zapisem mogą stać się światem w trzech wymiarach. W ogóle jak można przenosić nasze trójwymiarowe zasady, poruszania się w trzech kierunkach, oraz na osi czasu do świata danych... W sensie można tylko po co, w jakim celu, kiedy struktury danych mogą mieć nieskończenie wiele wymiarów.
Proste ćwiczenie: wyobraźcie sobie tabelę, która ma cztery wymiary (albo co tam, niech będzie trudno - sześciowymiarowa tabela), a potem narysujcie, tak, żeby były ładne kolorowe światełka...
Aż tu nagle trafiłem na kogoś, kto dyskretnie mnie przekonywał, że można i że czasem to ma sens. Uwierzyłem, że graficzne przedstawienie kodu wirusa może mieć kształt zbliżony do cząsteczki kwasu deoksyrybonukleinowego, a to tylko dlatego, że programista jest estetą...
Ok, graficzne przedstawienie kodu wirusa, a tworzenie całego wirtualnego świata to dwie różne sprawy, rozchodzi się przede wszystkim o interfejs....
Dość.. może napiszę wreszcie coś o książce?
Obcy Brzeg to naprawdę porządna pozycja. Zawiera nowy wymiar kosmosu (nie wirtualny ale rzeczywisty), który rządzi się innymi prawami niż nasze standardowe 3d, zawiera programistów, mutanty i półcyborgi, które w swoim mózgu "instalują" hardware, podróże kosmiczne, ucieczki przed potworami (również tymi ludzkimi) i wszystko to w całkiem dobrym smaku. Jeśli jest potwór to jak u Franka Herberta - zasadnie, jeśli jest gospodarka i monopol, to też ma to swoje uwarunkowania.
Najważniejsze, jest w tej powieści akcja. Nie można się znudzić wątkami, jedyne co mi przeszkadzało, to gdy jeden wątek się chwilowo przerywał. Strasznie żałowałem, że muszę zostawić tych bohaterów a zająć się innymi postaciami, ale potem szybka adaptacja i znów bolesne rozstanie z kolejnym wątkiem... Wszystko jednak łączy się na końcu tak jak powinno, wiemy kto jest kto i dlaczego.
Moja ocena 9/10
Proste ćwiczenie: wyobraźcie sobie tabelę, która ma cztery wymiary (albo co tam, niech będzie trudno - sześciowymiarowa tabela), a potem narysujcie, tak, żeby były ładne kolorowe światełka...
Aż tu nagle trafiłem na kogoś, kto dyskretnie mnie przekonywał, że można i że czasem to ma sens. Uwierzyłem, że graficzne przedstawienie kodu wirusa może mieć kształt zbliżony do cząsteczki kwasu deoksyrybonukleinowego, a to tylko dlatego, że programista jest estetą...
Ok, graficzne przedstawienie kodu wirusa, a tworzenie całego wirtualnego świata to dwie różne sprawy, rozchodzi się przede wszystkim o interfejs....
Dość.. może napiszę wreszcie coś o książce?
Obcy Brzeg to naprawdę porządna pozycja. Zawiera nowy wymiar kosmosu (nie wirtualny ale rzeczywisty), który rządzi się innymi prawami niż nasze standardowe 3d, zawiera programistów, mutanty i półcyborgi, które w swoim mózgu "instalują" hardware, podróże kosmiczne, ucieczki przed potworami (również tymi ludzkimi) i wszystko to w całkiem dobrym smaku. Jeśli jest potwór to jak u Franka Herberta - zasadnie, jeśli jest gospodarka i monopol, to też ma to swoje uwarunkowania.
Najważniejsze, jest w tej powieści akcja. Nie można się znudzić wątkami, jedyne co mi przeszkadzało, to gdy jeden wątek się chwilowo przerywał. Strasznie żałowałem, że muszę zostawić tych bohaterów a zająć się innymi postaciami, ale potem szybka adaptacja i znów bolesne rozstanie z kolejnym wątkiem... Wszystko jednak łączy się na końcu tak jak powinno, wiemy kto jest kto i dlaczego.
Moja ocena 9/10
piątek, 12 października 2012
Małgorzata Musierowicz - McDusia
„Książka w sam raz
pod choinkę! Długo wyczekiwana kolejna część „Jeżycjady” pozwala znów zajrzeć
do przyjaznego domu Borejków, akurat w okresie świąt Bożego Narodzenia.
Przybycie Magdusi, córki Kreski, powoduje piorunujące zmiany w spokojnym życiu rodziny,
a z okazji ślubu Laury uruchamia działanie osławionego Fatum. Śmieszna, miła,
ale i refleksyjna powieść Małgorzaty Musierowicz jak zwykle podnosi na duchu i
krzepi, bawi do łez i uczy, skłania do zastanowienia nad sprawami wielkiej
wagi.”
Czekałam 3 lata, jak tylko dostałam ta książkę wiedziałam już, że w to
popołudnie nie zrobię już nic innego – emocje I oczekiwania mi nie pozwoliły… I
rzeczywiście spędziłam bardzo przyjemnie czas… całe popołudnie tylko ja i
Borejkowie…
W tych książkach jest jakaś ciepła magia, która sprawia, ze jest ci po
prostu dobrze, czujesz się całkowicie zadomowiony, przytulony i posadzony przy
rodzinnym stole…
Akcja – dość szablonowo jak na Musierowicz dzieje się w okolicach Bożego
Narodzenia, kiedy to kolejna z wnuczek Ignacego i Mili wychodzi za mąż – tym
razem to Laura. I oczywiście jak zawsze mimo wydawałoby się domknięcia na
ostatni guzik nie obędzie się bez komedii pomyłek, splotu niefortunnych
zdarzeń, które mogą zdarzyć się tylko w tym właśnie domu w Poznaniu…
Chyba jednak mimo swojej cudowności, tego samego, co przez lata klimatu
wydaje się, że autorce trochę zabrakło siły/pomysłu/ochoty, żeby tchnąć
świeżego powiewu do tak oczekiwanej przez fanów części – znów jak i w kilku
poprzednich mamy tu do czynienia z konfliktem pomiędzy kuzynami Józefem i
Ignacym, przewidywalne wpadki i konflikty… Chyba chciałabym, żeby mimo wszystko
autorka trochę mnie jednak zaskoczyła. Może uda się jej to w kolejnej części
„Wnuczce do orzechów”– mam nadzieję, że nie trzeba będzie na nią tak długo
czekać jak na „McDusię” ;)
Troszkę chyba też zabrakło mi większego zamieszania, uwagi czy
zainteresowania wokół pary, która zdawałoby się powinna być w centrum – Laury i
Adama. Chętnie dowiedziałabym się więcej o nich i ich wspólnym życiu.
Tym niemniej jak zawsze spotkanie z Borejkami, Poznaniem i Jeżycami skłania
do refleksji, przemyśleń – chociażby za sprawą swoistych „testamentów”
profesora Dmuchawca. Książka wzrusza, uspokaja, przywraca wiarę w ludzi. Czyli
jest idealna na pogody, które mamy za oknem ;)
Może nie będzie to moja ulubiona książka z całej serii (pozostanę
zdecydowanie fanem pierwszych tomów), jednak jak zawsze będę chętniej do niej
wracać.
Moja ocena 8,5/10
niedziela, 7 października 2012
Hanna Cygler - Kolor bursztynu
Są dwa elementy charakterystyczne dla książek Hanny Cygler-morze, Gdańsk,
ten pewien rodzaj sentymentalizmu z tym związany oraz pewne kryminalne
elementy, które urozmaicają akcję. Również w tej powieści możemy odnaleźć te dwie
rzeczy.
„Nela Lisiecka pracuje
w muzeum regionalnym jako pilnująca sal z eksponatami i z ledwością wiąże
koniec z końcem. Utrzymanie siebie i dwójki dzieci, na które nie otrzymuje
żadnych alimentów, graniczy w...Nela Lisiecka pracuje w muzeum
regionalnym jako pilnująca sal z eksponatami i z ledwością wiąże koniec z
końcem. Utrzymanie siebie i dwójki dzieci, na które nie otrzymuje żadnych
alimentów, graniczy wprost z cudem. Mimo tej codziennej finansowej
ekwilibrystyki Nela nie może zapomnieć, co obiecała sobie trzy lata wcześniej –
pomścić śmierć swojego pracodawcy i ukochanego, Wiktora Nokiana. Osoba, którą
podejrzewa o udział w morderstwie, pojawia się nieoczekiwanie pewnego dnia w
muzeum...
Sensacyjny wątek w świecie bursztynu, na którego tle rozwija się wielka miłość, gdzie pięknu wytwarzanej biżuterii towarzyszy pogoń za zyskiem. I to za każdą cenę.”
Sensacyjny wątek w świecie bursztynu, na którego tle rozwija się wielka miłość, gdzie pięknu wytwarzanej biżuterii towarzyszy pogoń za zyskiem. I to za każdą cenę.”
I tak jak w przypadku poprzedniej książka wciągnęła mnie
w zasadzie już od pierwszej strony. Może trochę bardziej irytowała mnie główna
bohaterka, podejmująca nie do końca rozważne decyzje, rzucająca z dnia na dzień
pracę, będąc odpowiedzialną za dwójkę dzieci i nie mając żadnej alternatywy. Z
drugiej strony Nela to również odważna kobieta, której życie zapomniało
podarować szczęście, o które ona gotowa jest powalczyć. Podobnie jak w innych
powieściach tej autorki nie zawsze wszystko, co wydaje nam się od zawsze
oczywiste takie okazuje się być naprawdę. Dzięki temu książka – będąca
połączeniem romansu, powieści obyczajowej i kryminału- jest nieprzewidywalna,
zaskakująca i wciąga do ostatniej strony.
Bardzo fajny zaproponowała autorka też sposób narracji –
również charakterystyczny dla niej – wydarzenia teraźniejsze przeplatają się z
wcześniejszymi, dzięki czemu niektóre wątki rozwiązują się czy też wiążą w całość dopiero na końcu.
Moja ocena 7/10
Polecam również bloga autorki:
piątek, 5 października 2012
Hanna Cygler - Przekład dowolny
Przeczytałam już dwie książki Hanny Cygler I nie wiem jaka jest tego
przyczyna, ale pomimo różnych odczuć po lekturze, irytujących czasem bohaterów
ma się ochotę na ciągle więcej…Jakaś magia?
„Przekład dowolny” przeczytałam jako drugą z kolei książkę tej autorki.
„Po przeżyciu wielkiego zawodu miłosnego, Iza, absolwentka
skandynawistyki, wychodzi za mąż za Szweda i wyjeżdża z kraju. Po czterech
latach upokarzającego ją związku ucieka w dramatycznych okolicznościach od
psychopatycznego męża. Na promie, podczas podróży powrotnej do Polski, poznaje
Maćka, wdowca samotnie wychowującego 4-letnią córkę, tłumacza, który pomaga jej
stanąć na nogi - załatwia mieszkanie, pracę i wprowadza w krąg swoich
znajomych. Maciek staje się dla młodej kobiety "po przejściach" kimś
bardzo ważnym, ale czy uda mu się zmienić jej postanowienie? Iza, pragnąc
uodpornić się na uczuciowe emocje, nie zamierza szukać już miłości, a jedynie
mężczyzny z grubym portfelem. Na horyzoncie pojawia się interesujący kandydat,
potentat w branży komputerowej...
Uczuciowe perypetie młodych ludzi okraszone intrygą i
sensacją na
tle dwuznacznego świata biznesu mieszającego się z polityką.”
Ze strony autorki – którą swoją drogą polecam - www.hannacygler.pl
O czym jest książka? O miłości przede wszystkim trudnej,
jak dla mnie „szarpanej”, niedopowiedzianej, zawikłanej, przeplatanej
romansami, przypadkowymi znajomościami na przysłowiowym boku. To książka o
przyjaźni, takiej, na której buduje się miłość, ale także takiej przyjaźni w
próbie, którą testuję się w różnych okolicznościach. Książka o zauroczeniu,
trudnych wyborach, czarnej stronie polskiego biznesu lat 90-tych.
Ot po prostu książka o życiu. Czyta się ją bardzo dobrze,
ciężko się oderwać, mimo, iż jednak do szczególnie ambitnych nie należy.
Jedyne co mi przeszkadzało to pewne decyzje Izy i pewna
taka „szarpanina” pomiędzy dwojgiem bohaterów, którzy w skrytości się kochając,
szukają PRAWDZIWEJ miłości poza sobą nawzajem.
Samo życie.
Moja ocena 7,5/10
środa, 3 października 2012
Beata Pawlikowska - Blondynka w Australii
Mam bardzo mieszane
uczucia jeżeli chodzi o Pawlikowską. Kiedyś nie mogłam jej znieść, później
przez jakiś czas udało się jej do mnie przekonać, jednak ostatnio chyba wracam
do punktu wyjścia. Zwłaszcza po ostatnich jej publikacjach i wypowiedziach na
temat zdrowej żywności. Oczywiście można być „znawcą” i negować zachowania ludzi kupujących rzeczy z promocji, jako alternatywę stawiając im tych, którzy za wszelką cenę szukają zdrowej żywności, w cenach przewyższających ich możliwości zakupowe. Czasem wybór pomiędzy ceną a zdrową żywnością jest tak
naprawdę wyborem czym nakarmić rodzinę, kiedy do kolejnej pensji tak daleko.
To taka moja dygresja
na temat mądrości Pani Pawlikowskiej.
„Wiedziałam, że to jest niezwykły kraj. Ale to, co
odkryłam, okazało się dużo bardziej zdumiewające, fascynujące i intrygujące,
niż mogłam sobie wyobrazić. Prawda o Australii jest brutalna. Pełna magii,
sprzeczności i przemocy.”
Ze strony www.beatapawlikowska.com
A wracając do
książki - niestety to kolejne rozczarowanie ( po wyjątkowo mało ambitnej, nudnej
i okraszonej infantylnymi rysuneczkami „Blondynce w Amazonii”, której lektura zajęła mi dokładnie 1,5 godziny). Tutaj też mamy zarówno dużo rysuneczków, które mnie osobiście irytowały, jak i dużo-często zapierających
dech i będących jedynymi w zasadzie plusami tej książki– fotografii.
Czemu tak bardzo nie
podobała mi się się książka Pawlikowskiej – bo panuje tam ogromny chaos, przeplatany
cytatami z historycznych książek dotyczących Australii ( cytaty same w sobie
ok, ale w połowie książki już odczuwalny był ich przesyt). Nie wiadomo ani jak
wyglądał plan tej podróży, co autorka chciała zobaczyć, ani gdzie mieszkała,
ile dni spędziła gdzie…Możemy za to dużo poczytać jej pseudopsychologicznych przemyśleń na
temat życia, podróży… Część trafnych, część nie, czyli do wcześniejszego chaosu
dochodzi jeszcze darmowy (ale tylko dla tych, którzy tą ksiażke pożyczyli czy wypożyczyli) element "porady" psychologicznej.
Sama Australia – kraj
mało znany, nie staje się wcale bardziej znany dzięki książce
Blondynki…niestety, bo oczekiwania, sądząc po okładce i formacie miałam spore.
Zamiast rzeczowej i
wciągającej lektury pozostaje tylko nacieszenie oczy pięknymi zdjęciami.
Moja ocena 4/10
Subskrybuj:
Posty (Atom)