poniedziałek, 18 marca 2013

James Rollins - Burza piaskowa

Bardzo lubię Rollinsa przede wszystkim za ten swoisty rodzaj książek, które pisze - akcja, przygoda, kryminał, zagadka, dużo wrażeń i do tego ciekawi bohaterowie, wszystko to powtarza się we wszystkich jego powieściach. I pomysły, na bazie których buduje akcję, tak, ze po lekturze zaczynasz sie zastanawiać, czy to rzeczywiście tylko fikcja literacka....
Jak udało mi się "upolować" w bibliotece ( na co zaprzyjaźniona Pani Bibliotekarka powiedziała: właśnie wróciła, wiedziałam, że się pani ucieszy...) wiedziałam, ze czekają mnie 2 bardzo ciekawe i wciągające w lekturę wieczory.




"Potężna eksplozja niszczy wystawę w Muzeum Brytyjskim. Badanie pozostałości wybuchu ujawnia śladowe promieniowanie o sygnaturze odpowiadającej anihilacji antymaterii. Piękna kustoszka muzeum Safia al-Maaz odkrywa zagadkowy zapis na szczątkach antycznego posągu datowanego na rok dwusetny przed naszą erą wskazówkę, która może posłużyć do rozwiązania jednej z największych zagadek archeologii. Co łączy posąg z eksplozją i słynnym meteorytem tunguskima zapada decyzja o zorganizowaniu ekspedycji do Omanu. Jej celem jest zaginione przed tysiącami lat miasto (będące jak głosi legenda, kolebką królowej Saby) nazywane przez beduinów Ubar, a przez poszukiwaczy Atlantydą Piasków. Oprócz Safii i jej przyjaciółki Kary, której ojciec zaginął na pustyni wiele lat wcześniej, w wyprawie uczestniczy awanturniczy archeolog Ohama Dunn oraz Painter Crowe, agent DARPA, supertajnej agendy Ministerstwa Obrony USA. Jakie tajemnice kryje mityczny Ubara- niewyobrażalne skarby, czy źródło energii zdolnej zniszczyć całą planetę?"


Napiszę od razu, że to najgorsza jego powieść, którą przeczytałam. Powód jest w zasadzie jeden - tajemnicza antymateria, która była dla mnie na tyle abstrakcyjna, że dla mnie kobiety zbyt na nią rozsądnej.... jej częsta obecność na kartachtej właśnie powieści była dla mnie po prostu męcząca... Nawet wykład męża-fana tego rodzaju "klimatów" niewiele pomógł w tym zakresie. Dla mnie po prostu rzeczy abstrakcyjne są po prostu ZBYT abstrakcyjne i mnie męczą ;)

Cała reszta w stylu iście Rollinsowym - akcja ciekawa, w atrakcyjnych miejscach, odniesienia do historii regionu, w zasadzie ciągle coś się dzieje, nic się nie wlecze, ciagnie, nie czeka się czytając na kolejny zwrot, bo jest ich tyle, że się czasem wręcz nie nadąża....

Do tego dobrze wplatane w akcję wątki obyczajowe, tak, że proporcja pomiędzy nimi jest dokładnie taka, jak powinna być, żadna nie cierpi kosztem drugiej ;)

Rada dla tych, którzy nigdy Rollisa nie czytali - zabierając się za lekturę książki tego autora trzeba sobie zarezerwować czas, inaczej rodzi się w nas frustracja, że inne czynności mogą nas oderwać od lektury...

Moja ocena to 7,5/10 głównie ze względu na elementy fantasy...



wtorek, 12 marca 2013

Katarzyna Enerlich - Prowincja pełna smaków

Jak tylko zobaczyłam zapowiedź książki w notce wydawniczej nabrałam ogromnej ochoty na tą pozycję zapraszającą do lektury obietnicą uwiedzenia smakiem... Do tego ta okładka, tak ciepła w tak zimne dni, które powinny być już wiosenne....













"W książce Prowincja pełna smaków Katarzyna Enerlich prowadzi nas drogami i bezdrożami polskiej prowincji, proponując skosztować jej smaków. Pisze o ludziach i spotkaniach, które choć przypadkowe, okazują się zawsze znaczące. Snuje opowieść pełną smaków, zapachów i barw. Opisuje naszą polską prowincję pięknymi słowami: Moja prowincja pełna marzeń, gwiazd i słońca… Miejsce na ziemi, w którym mogę robić rzeczy ważne dla mnie i żyć w zgodzie z zegarem natury. Żyję tu i teraz i chcę być szczęśliwa. Lubię swoją wiejską samotność. W samotności tworzy się bowiem rzeczy piękne. Od paru tygodni zamykam się więc wieczorami w swoim drewnianym domu i piszę powieść, w której znajdzie się miejsce na miłość, czułość, modlitwę dotyku."

Mimo, że czytałam wczesniej pierwsze tomy o perypetiach życiowych Ludmiły - moją recenzję można przeczytać tutaj- to jednak najnowszy tom mnie zaskoczył. Czym? Przede wszystkim wszechobecnym smakiem, takim, który kusi, nęci, zastanawia, wodzi, pokazuje świat dawnych Prus Wschodnich i obeznych Mazur poprzez zupełnie inną perspektywę. Taką, która muszę przyznać bardzo mnie zaskoczyła, bo z jednej strony nie jest to powieść obyczajowa z "powklejanymi" przepisami, tylko powieść obyczajowa doskonale doprawiona smakami, których wielu z nas nie zna. Niektóre z propozycji Ludmiły (duży plus za liczne odwołania do ich autorów, sprawiają, że przepisy- czy raczej propozycje - są bardziej wiarygodne, bo sprawdzone życiowo) dla mnie były nawe zaskakujące. Jako wielbicielka chłodnika nie moge się doczekac spróbowania wersji z dodatkiem rababrbaru...może być ciekawie, jezeli chodzi o doznania podniebienia. A co najlepsze - większość z przepisów powstała na bazie produktów łatwo dostepnych, niewyszukanych, co musze przyznać w wielu książkach mnie denerwuje, bo nie wyobrażam sobie przygotowywania obiadu ze składników, których musiałabym szukac po cąłym mieście i wydać na nie jakieś niebotyczne pieniądze.

Podobnie jak w przypadku poprzednich powieści tej autorki dołaczone zostało dużo zdjęć, które z jednej strony są dobrym pomysłem, bo uprzyjemniają lekturę, z drugiej strony nie wszystkie niestetey są na tyle wyraźne, żeby sie je oglądało z przyjemnością.

Jeżeli chodzi o część obyczajową tej powieści, to moim zdaniem trochę rozczarowuje - w zasadzie poza wątkiem dawnej miłości Hansa i Jutty - cała reszta jest przewidywalna i niestety momentami nieznośnie banalna...A szkoda, bo jak by się połączyło trochę lepszy, zaskakujący wątek obyczajowy z tym niezwykle udanym smakowitym to wyszedłby ten oczekiwany przez wszystkich torcik z wisienką na czubku.

Stąd moja ocena 7/10

Tym niemiej polecam wszystkim poszukiwaczom smakowitych historii.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu