czwartek, 28 stycznia 2016

Marek Pindral - Oman W cieniu minaretów

Niezbyt często sięgam po powieści podróżnicze, ale są autorzy, dla których robię wyjątek Po udanej lekturze powieści "Chiny (recenzja tutaj) z dużym zainteresowaniem sięgnęłam po najnowszą opowieść Marka Pindrala "W cieniu Minaretów. Oman". Tym bardziej, że kraj, o którym autor pisze jest mi niemal zupełnie nieznany.


Marek Pindral odwiedził kilkadziesiąt krajów, bacznie obserwując napotykaną po drodze rzeczywistość. (...) W Omanie spędził ponad 1001 dni i nocy, dlatego „W cieniu minaretów" znajdziemy – zupełnie jak w baśniach Szeherezady – opowieść splecioną z wielu wątków:







Już sama okładka zachęca, do tego, żeby zajrzeć do środka, prawda? Mogę was zapewnić, że im dalej tym ciekawiej. Dlaczego? dla mnie przede wszystkim dlatego, że dzięki autorowi konfrontujemy nasz świat z światem rządzącym się zupełnie innymi prawami przede wszystkim religijno-obyczajowymi. Co w zderzeniu z toczącą się wokoło dyskusją na temat muzułmańskich emigrantów i uchodźców nabiera zupełnie innego wymiaru. W jakim sensie? Przede wszystkim dlatego, że autor nie pozostawiając złudzeń przedstawia świat z jednej strony tak ortodoksyjny, że pozwala się kobiecie zginąć w płomieniach, bo jest to obyczajowo lepsze wyjście niż pokazanie jej twarzy, z drugiej strony to świat, gdzie napisy ostrzegające przed uzależnieniem od narkotyków jest tak duże, że kampania prowadzona jest poprzez napisy na foliówkach z supermarketów. To już nie nasze bądź eko, tylko bądź czysty... Takich przykładów autor przywołuje mnóstwo. Dla mnie to zderzenie ograniczeń religijnych z ogromnym ludzkim/ świeckim relatywizmem, który tłumaczy wiele/wszystko jest fenomenem. Chyba po prostu mniej razi niż zderzenie na naszym lokalnym podwórku. I świadczy niewątpliwie o tym, że nie tylko nasza religia nijak nie radzi sobie z nowoczesnością i zmianami, które ta za sobą niesie.

Przeczytamy o flakonie perfum, które kosztują więcej niż samochód, i wielbłądach, droższych od żon. Złożymy ofiarę ze zwierząt, staniemy na najwyższej górze w Omanie i zejdziemy do wioski w głębokim kanionie. Na pustyni złośliwe dżiny będą płatać figle, ale Prorok Sulejman dopilnuje, żeby inne służyły ludziom pomocą. Przy okazji dowiemy się, że ów Sulejman to znany i nam król Salomon, bo wyrastamy przecież z tego samego, biblijnego pnia. Dlatego poznamy także przedślubne perypetie... Jezusa, bo na cześć owego proroka islamu takie imię nosi do dziś wielu muzułmanów. Pojedziemy na pogranicze z Jemenem, skąd królowa Saby wiozła Salomonowi kadzidło, poznamy Arabów, którzy rwali na strzępy polski opłatek, oraz takich, którzy z radością się nim łamali, zapraszając potem autora na wspólne modły do meczetów, potrafiących w Omanie latać niczym dywany.

Co jeszcze wyniknie z owego spotkania zachodniego wędrowcy z Orientem, bo Oman jest w książce pretekstem także do szerszych rozważań? Czy naprawdę tak bardzo różnimy się od muzułmanów, nawet tak konserwatywnych, jak omańscy ibadyci, czy może różnica między nami jest cienka, jak ludzki włos, co przyznał chrześcijański władca Etiopii, dając schronienie wysłannikom Proroka Mahometa? Posłuchajcie tej barwnej, napisanej ze swadą i humorem, opowieści...

Oprócz tego mamy oczywiście cała masę ciekawostek podróżniczych, bo razem z autorem przemierzamy kraj wzdłuż i wszerz poznając nie tylko zabytki wpisane na listę światowego dziedzictwa Unesco, ale również życie i problemy zwykłych mieszkańców. Mieszkańców, którymi okazali się być nie tylko mieszkańcy Omanu, ale całe rzesze emigrantów, który to z różnych powodów zamieszakali na Półwyspie Arabskim. Niby oczywiste, dla mnie jednak było dużym zaskoczeniem, jak koegzystencja kilku narodów wygląda w państwie muzułmańskim, w którym aktualnie nie toczy się żadna woja, a mieszkańcy nie walczą o szeroko pojętą i różnie rozumianą wolność.
Wisienką na torcie jest zdecydowanie duże poczucie humoru, dystans i gawędziarski sposób prowadzenia narracji przez autora. Super opowieść, skłaniająca nie tylko do refleksji, czy warto Oman odwiedzić czy nie....

wtorek, 26 stycznia 2016

Lars Mytting - Porąb i spal

Żyjemy w umiarkowanym klimacie.
Jakakolwiek zima by nie była, jest nam, Polakom, zawsze za zimno, za mokro, za ciemno...
Nawet jeśli zima w swojej łaskawości raczy nas 5 stopniami w plusie, to i tak chodzimy zmarznięci i przygarbieni, marząc o cieple domowym.
I nawet przy tych plus pięciu perspektywa ugrzania się przy kominku jest niesamowicie nęcąca... od razu robi się cieplej na duszy, już czujemy jak ciepło z ognia rozgrzewa nam zziębnięte dłonie i stopy.

To właśnie się czuje przy lekturze "Porąb i spal". Nawet jeśli przy okazji otrzymujemy informacje odnośnie różnicy w kilowatogodzinach pomiędzy suchym a wilgotnym drewnem. Ten sam romantyzm, który rozgrzewa serce na samą myśl o strzelających, płonących polanach, pozwala (nam Polakom) zazdrościć Skandynawom ich rytuałów związanych z gromadzeniem i paleniem
drewna.
Skończmy jednak na zazdroszczeniu. Drewno wymaga pracy. Ciężkiej pracy, starannego planowania, opieki, ponad 9 tysięcy kalorii pożywienia dziennie  przy wycince. I tak jak autor stwierdził, albo przygotujesz sobie wystarczającą ilość albo marzniesz - koniec romantyzmu, jest realizm.

Oprócz przyjemnego czytania, dostajemy też ogromną dawkę wiedzy - dla mnie, najdziwniejszym było stwierdzenie, że opalanie drewnem jest NAJBARDZIEJ EKOLOGICZNYM sposobem ogrzewania (pomijając energię słoneczną, wiatrową itp). To było dla mnie zaskoczenie - jak wycinając las i go paląc możemy być ekologiczni? Przez lata przekazywano mi informacje, że każde spalone drzewo to szkoda dla natury... Zbierałem makulaturę, żeby nie wycinać lasu... a tymczasem gdzieś na północy nie dość że powierzchnia lasów rośnie, palą masowo drewnem w piecach, to jeszcze nadwyżki drewna eksportują...

Drzewo/drewno jest z nami cały czas, i dla ludzi lasu, którzy poślubili taki styl życia, jest nieodzownym elementem codzienności, do późnych lat... Oni i ich wierne narzędzia... Tylko jakim cudem te narzędzia służą im przez tyle lat, skoro nasze rodzimie importowane z ChRL wytrzymują pół sezonu? Chyba problemem jest nasza mentalność, wszystko musi być tanio i szybko, skupmy się dalej na narzekaniu... Brr zimno... Tramwaje znowu nie jeździły...

PS. popiół ze spalonego drzewa wykorzystuje się do nawożenia lasu, żeby szybciej rósł... u nas wywózka popiołu do lasu to pewny mandat... Tacy my ekologiczni jesteśmy i mądrzy.

"Porąb i spal" to znacznie więcej niż pięknie wydane, naszpikowane przydatnymi informacjami kompendium wiedzy o tym, jak drewno oswoić, pokochać, jak w zgodzie z naturą wykorzystać je do budowania domowego ogniska - dosłownie i w przenośni. To także deklaracja miłości do ciała i przyrody. Mytting portretuje fascynujących ludzi i pokazuje, że każdy ma własną filozofię rąbania drewna, która znajduje odzwierciedlenie w filozofii i stylu życia. Pokazuje też jak silna jest dziś potrzeba ucieczki od cywilizacji, bycia sam na sam ze sobą i obcowania z czysto fizycznymi siłami.


Mytting jest genialnym gawędziarzem, który w pełen ciepła i dowcipu sposób przelewa na papier swoją miłość do drewna. Jest też pasjonatem i znawcą, który dzieli się z czytelnikami wiedzą, anegdotami, kulturowo-obyczajowymi ciekawostkami o wszystkim co mniej lub bardziej wiąże się z tradycją rąbania, suszenia i palenia tego nadzwyczajnego surowca. 

piątek, 15 stycznia 2016

James Rollins - Wirus Judasza


Światu grozi zagłada biologiczna wywołana "wirusem Judasza", który przybył z otchłani Oceanu Indyjskiego. Ludzkość przetrwa – jeśli uda się odkodować wiadomość zapisaną w pradawnym "języku aniołów" pochodzącym sprzed ery starożytnego Egiptu, a więc starszym od pierwszego oficjalnego języka świata…

Powieść sensacyjno-przygodowa jednego z najpopularniejszych pisarzy tego gatunku, autora m. in. "Czarnego zakonu", "Burzy piaskowej" i "Amazonii". Dla fanów Kena Folleta, Clive′a Cusslera, Wilbura Smitha oraz filmów z Indianą Jonesem.



Zapierająca dech w piersiach akcja, starcie dobra ze złem, archeologiczne i medyczne zagadki oraz opisy egzotycznych miejsc to najważniejsze walory jego książek.





Uwielbiam Jamesa Rollinsa, jest to jedyny autor, u którego jestem w stanie znieść mniejszą lub większą dozę potencjalnego sc-fi, która objawia się jak dla mnie w konstruowaniu historii, które mało prawdopodobne, żeby wydarzyły się w rzeczywistości. Chociaż, muszę przyznać, że po każdej lekturze jego książek pojawia się u mnie refleksja, czy rzeczywiście historia przedstawiona przez autora jest tak całkiem nieprawdopodobna?
Tym razem wraz z agentami Sigmy przeniesiemy się na Wyspy Bożego Narodzenia, gdzie to wybuch epidemii, z wirusem nieznanego pochodzenia, rozprzestrzeniającej się w szybkim tempie.
Oczywiście tam gdzie jest problem zaraz pojawia się Sigma i jej odwieczny wróg Gilda i co?Dalej jest tylko ciekawiej ;) Ciężko napisać więcej nie zdradzając szczegółów powieści, ale to co jest bezsprzeczne to dobre tempo akcji, ciągle utrzymujące się napięcie, które ani przez moment nie słabnie, a autor zadbał o wielokrotne zmiany tempa i mnogość rzeczy/zdarzeń, które mogą zaskoczyć czytelnika.
Lubię książki, które z jednaj strony gwarantują dobra lekturę i mile spędzony czas, a z drugiej dają możliwość nauczenia się czegoś nowego, czy to skłonić czytelnika do pewnych przemyśleń.
Tym razem mamy historię Marco Polo połączoną z epidemią wirusa w XXI wieku-brzmi ciekawie?Bo właśnie tak jest. Z jednej strony dowiadujemy się jak wyglądać mógł powrót sławnego podróżnika, z drugiej widzimy sztab zarządzania kryzysem w obliczu światowej epidemii.

Może nie jest to moja ulubiona powieść autora, bo jednak po jakimś czasie - i kilku jego przeczytanych książkach-można dopatrzeć się pewnego schematu, to wystawiam jej ocenę 9/10












czwartek, 14 stycznia 2016

Małgorzata Klumder - Droga do Achoty. Niziołkowie z ulicy Pamiątkowej

Ta książka to moje drugie spotkanie z rozdziną Niziołków. O pierwszym możecie przeczytać tutaj.

Musze przyznać, że drugie spotkanie uważam za dużo bardziej udane :) I czekam na kolejne!





W odróżnieniu od poprzedniej części sagi, która opisywała, bagatela, pół wieku historii rodziny, akcja Drogi do Achtoty zamyka się – przez czysty przypadek! – w dziewięciu miesiącach. David, syn Brendana, wieloletniego szkockiego przyjaciela rodziny, oświadcza się uroczyście Elce Niziołek. Mają pobrać się w czerwcu. W oczekiwaniu na wybranka, Ela obserwuje swojego drugiego ukochanego mężczyznę, czyli brata. Janek, po głębokich przemyśleniach, podejmuje decyzję co do swojej dalszej życiowej drogi. Decyzja jest z gatunku tych bardzo poważnych, lecz Pip nie traci przy tym nic z tego, co wpoiła mu przez lata rodzina Niziołków, a tylko dodaje do ich historii kolejny, niepowtarzalny Niziołkowy akcent. W tym samym czasie Elka i David pobierają się.

Seria o Niziołkach jest taką serią, którą trzeba czytać od pierwszego tomu, bo wtedy tylko ma się pełen obraz a tym samym większą przyjemność z lektury.
W przeciwieństwie do pierwszego tomu tym razem poznajemy dzieje członków rodziny w przeciągu jednego roku. Bynajmniej lektura na tym nie traci, bo dzieje się mnóstwo i ciekawie.
Wszystkim tym, którzy poznali już Niziołków mogę napisać, że jest dużo ciekawiej niż w pierwszym tomie-mnóstwo jak zawsze zagadek i ciekawostek literaturowo -czytelniczno-kulturalnych, co czasem jest sporym wyzwaniem ;), postacie dobrze znane ani przez moment nie spuszczają z tonu. 
Do tego wszyscy fani księdza Janka będą po lekturze wielce ukontentowani, bo w tej części jest postacią zdecydowanie wybijającą się na pierwszy plan, mimo, ze wydawać by się mogło, że to Elka i David będą w centrum.
Tym razem Janek pokazuje, ze zderzenie nowoczesności z chrześcijaństwem i jego założeniami (chociażby w kontekście nauk przedmałżeńskich ;) można pogodzić, mając nadzieję, ze takich kapłanów można spotkać również w rzeczywistości.
Rozgrywki i przygody wikarego i jego proboszcza to jak dla mnie zdecydowanie najlepsze wątki całej powieści. 
Co bardzo mi się podobało vs pierwszy tom to zdecydowanie dużo mnie powiązań i odwołań do "Władcy Pierścieni", której to serii nie jestem fanką.

Całość lektury oceniam na 8,5/10 polecając jako pozytywną lekturę na chłodne wieczory!


wtorek, 12 stycznia 2016

Książkowe rozczrowania początku roku

Niestety początek nowego roku zdecydowanie tym razem oznacza dla mnie sporo książkowych rozczarowań, książek, które po prostu zmęczyłam, z każdą strona mając nadzieję, ze może jednak, może za moment wydarzy się jednak coś ciekawego, co przykuje moją uwagę, tak, ze lektura stanie się frapująca i ciekawą. Niestety.

Agnieszka Marciniuk - Sad

"Zawsze tuż przed rozpoczęciem zbiorów Regina wyjmowała albumy ze zdjęciami i siadała z nimi w drewnianej altance za domem. (...) Dotknęła dłonią albumów. To był czas, kiedy wszyscy oni mieli się pojawić w starym domu pod lipami. (...) Regina już czuła w powietrzu, jak co roku, przyjemne wibrowanie, napięcie, które miało znaleźć ujście w wesołych rozmowach przy wiśniowych drzewach, (...) a niekiedy i w nagłych wybuchach namiętności w ustronnych zakątkach wiśniowego sadu."

Upalny lipiec, stary dom na wsi i sad z rozgrzanymi słońcem, dojrzałymi wiśniami. Czas zbiorów, który pozwala oderwać się od rzeczywistości i zanurzyć w innym, lepszym, poukładanym świecie. Życie jednak zagląda wszędzie… Panujący spokój i harmonia zaczynają powoli pękać, poprzez szczeliny wypływają namiętności i urazy, niesprecyzowane uczucia, niezakończone sprawy z bliższej i dalszej przeszłości. 

Powietrze staje się duszne i ciężkie – jak przed burzą...

No i zapowiedziało się cudowanie - rodzinne tajemnice, cała paleta bohaterek, dane miłości i nowe zakochania. sielskie odwiedziny u dziadków, rodzinne spotkania ...jednak lektura to zupełne nieporozumienie. Bo babcia jest specyficzna, z cyklu takich, których nie darzy się sympatią i takich, które zamiatają sprawy pod dywan. Co już na początku mnie odstręczało. Do tego jej wnuczki również nie wzbudziły we mnie sympatii, z cyklu postaci, które same nie wiedzą czego chcą. Potencjalne miłości i romanse okazały się słabe, a zamiast barwnych postaci dostałam banalne wnuczki, wiecznie skłócone dzieci i parę staruszków ze skrywanymi od lat tajemnicami, którym nie przeszkadza to wcale udawać szczęśliwej pary. Do tego przez kilkadziesiąt stron powieści nie wydarzyło się nic, co na dłużej by mnie naprawdę zainteresowało i przykuło moją uwagę.



Joanna Opiat-Bojarska - Zaufaj mi, Anno

Druga część serii z dziennikarką śledczą, Anną Rogozińską.

Pełna napięcia i zwrotów akcji opowieść o kobiecie, która wie czego chce i konsekwentnie dąży do celu. To historia o szukaniu prawdy i o tym, że czasem trzeba komuś zaufać.

Anna Rogozińska, ambitna dziennikarka TV przeprowadza wywiad z politykiem, którego syn wypadł z balkonu podczas imprezy sylwestrowej. Ojciec nie wierzy w przypadkową śmierć. Anna próbuje ustalić prawdziwy przebieg wypadków ale otrzymuje oficjalny zakaz zajmowania się tą sprawą. 
Jednak kiedy pojawiają się nowe ofiary wśród uczestników feralnej imprezy, robi wszystko, by odkryć prawdę. Czy uda się jej wykorzystać znajomość z przystojnym prokuratorem? Kim jest morderca i czy uderzy ponownie? Jaki związek z zabójstwami mają dopalacze? Odpowiedź na wszystkie te pytania przyniosą zbliżające się Walentynki...


Piękna okładka, prawda? I to w zasadzie jedyny plus, który znalazłam w tej powieści. No może drugim jest podjęcie przez autorkę ważkiego problemu dopalaczy, zawłaszcza wśród młodych ludzi. Za to duży szacunek - nieunikanie tematów niewygodnych cenię zwłaszcza u polskich autorów, bo uważam, ze również książkowe formy przekazu powinny dołączyć, jeżeli tylko jakaś mama czy siostra (jako czytelniczki tej książki chociażby) w porę zareaguje w swojej rodzinie, zanim będzie za późno. Jakie są skutki owego za późno autorka pokazuje wyjątkowo wyraźnie. 
Poza tym książka - jak wspominany w opisie kryminał, pełen napięcia i zwrotów akcji -jest niezbyt udana, bo ja tu nie doszukałam się żadnego napięcia. Sama bohaterka irytował mnie do bólu - zarówno w części obyczajowej nie mogąc zdecydować się, czy mężczyzna, z którym się związała to ten, z którym będzie planować jakąkolwiek przyszłość czy nie; jak i zawodowej - nachalna pani  dziennikarka wciskająca się na wszelkie możliwe spotkania denerwując tym wszystkich dookoła,a w dodatku o średniej skuteczności tych poczynań sprawia, że lektura po prostu męczy.
Z nadzieją na dobry kryminał polskiego autora szukam dalej.



Bogna Ziembicka - Wiosna w Różanach 

Zosia Borucka nie mogłaby być bardziej szczęśliwa – odzyskała rodzinny dom i spodziewa się dziecka ukochanego Krzysztofa. Ale okrutny los postanawia z niej zadrwić: odbiera jej wszystko, co najcenniejsze. Zdruzgotana zamyka się w sobie, odsuwa od ludzi. Czy troska przyjaciół pomoże jej odzyskać radość życia? A może sprawi to wyjazd do Dalmacji i spotkanie z odnalezionym po latach dziadkiem?

Rozgrzewająca serce opowieść o radościach i smutkach, jakie niesie los, o rodzinie, której każdy z nas potrzebuje, o przyjaźni, która pozwala przetrwać najtrudniejsze chwile, i o miłości dającej nadzieję na szczęście.


Brak zachwytu nad częścią pierwszą cyklu (recenzja tutaj) jakoś nie zniechęcił do przeczytania kolejnej. A w zasadzie powinien, bo mogłabym w tym czasie przeczytać coś lepszego. 
W dalszym ciągu mamy tutaj do czynienia z głupotą i naiwnością głównej bohaterki, którą owszem dotyka wielka tragedia, z którą sobie nie radzi, co jest poniekąd zrozumiałe, jednak wyjście z depresji niestety nie dodaje jej rozsądku. 
Spotkanie z cudowanie odnalezionym dziadkiem w malowniczej scenerii wyspy Korcula to w zasadzie jedyny przyjemny akcent całej lektury. No i małe zaskoczenie, których w powieści brak.
Drugim pozytywnym akcentem są zapiski z pamiętnika Zuzanny-niani Zosi, przedstawiające realia życia w latach 50-tych samotnej kobiety, zdeterminowanej nauczycielki opiekującej się osieroconym dzieckiem. 
Trochę lepsza niż pierwsza część, ale nadal bez zachwytu.






czwartek, 7 stycznia 2016

Maria Nurowska - Sergiusz, Czesław, Jadwiga

Przedwojenne Wilno. On jest młodym zdolnym poetą, ona piękną, zakochaną w nim studentką prawa. Kiedy on zostawia ją w krytycznym momencie, z czasem pojawia się ten trzeci - wrażliwy bandyta, który zaopiekuje się porzuconą kobietą. W tle: wojenna zawierucha i lata emigracyjnej tułaczki. Historia ta dotyczy dwóch wyjątkowych postaci z artystycznego parnasu: przyszłego noblisty, wówczas początkującego poety, oraz byłego przestępcy, szpiega i więźnia, a zarazem literackiego odkrycia lat trzydziestych.
Czesław Miłosz, po latach spędzonych na emigracji, doczeka się największych literackich splendorów i międzynarodowego uznania, pod koniec życia wróci do Polski. Sergiusz Piasecki, również emigrant, już nigdy nie zobaczy kraju i do śmierci będzie żył w zapomnieniu i biedzie. Łącząca ich, choć nie bezpośrednio, znajomość z tajemniczą Jadwigą i tragiczne losy kobiety znajdują odzwierciedlenie w licznych utworach obydwu artystów. Po latach na ślad tych dramatycznych wydarzeń wpada przez przypadek młoda studentka polonistyki, a później badaczka literatury, dla której z czasem wyjaśnienie nieznanej historii przeradza się w coraz głębszą fascynację, wykraczającą daleko poza życie zawodowe...


Mam wrażenie, ze od jakiegoś czasu powieści pisane przez Marię Nurowską są nie do końca udane. Kiedyś zachwycałam się wszystkim, co wyszło spod jej pióra, teraz perełki to żadkość. Ta konieczność poszukiwań czegoś odkrywczego i innego sprawia, ze coraz to z mniejszą chęcią sięgam po to, co wydaje autorka. 
Niestety i przy tej powieści rozczarowanie było całkiem spore. Z jednej strony potencjał ogromny, bo temat ciekawy-poznajemy trójkę bohaterów Sergiusza-pisarza niedocenionego, choć z szansa na Nobla, który opuszczony i zapomniany mieszka w wielkiej Brytanii, gdzie w latach osiemdziesiątych przypadkiem odnajduje do młodą studentka, Jadwigę - niespełnioną miłość pisarza, która to jednak zawsze kochała - Czesława -  późniejszego Noblistę, który w latach młodości ja porzucił. Sekrety z przeszłości, pragnienie poznania prawdy i pewnego "odkurzenia" pamięci po Sergiuszu Piaseckim, który niestety umiera zanim nasza studentka pozna całą prawdę o losie tej trójki. Dzięki temu jednak Anna postanawia skontaktować się zarówno z Miłoszem jak i z Jadwigą, no i zdecydowanie robi się ciekawiej. O jej odkryciach pisać nie będę, żeby nie psuć lektury tym, którzy wytrwają do końca, bo dla mnie to jednak było spore osiągnięcie. Dlaczego? Bo to ani powieść obyczajowa ni biografia- choć zawiera elementy obu gatunków. Gdzieś około połowy miałam wrażenie, ze ta cześć stricte biograficzna, z mnóstwem odwołań i cytatów przeważa i wtedy lektura zaczęła mnie po prostu męczyć, bo spodziewałam się dobrej obyczajowej historii o młodości sławnego pisarza, a dostałam zbiór cytatów. Szkoda. Chociaż muszę przyznać, że sama końcówka była już dużo lepsza, tym niemniej pewien chaos gatunkowy mnie zniechęcił.

Moja ocena 5,5/10




poniedziałek, 4 stycznia 2016

Liliana Fabisińska - Córeczka

Kochanek sprzed lat.
Obietnica złożona małej dziewczynce.
Sekret, który może kosztować życie wielu ludzi. 

Agata jest szczęśliwą żoną i matką. Ekspertem od wychowywania dzieci i rozwiązywania rodzinnych problemów. Pewnego dnia w progu jej mieszkania staje dziewczynka, której Agata kiedyś zbyt pochopnie złożyła obietnicę. Ta chwila zmienia życie Agaty. Na nią samą, jej męża i ukochanego synka pada strach. Żeby odzyskać spokój, Agata będzie musiała zapukać do wielu drzwi i wyjawić obcym osobom swoje najskrytsze tajemnice. Zrozumie też, że czasami milczenie może kosztować życie wielu ludzi.

“Córeczka” to powieść o różnych obliczach miłości, o sile, którą może odnaleźć w sobie kobieta w najtrudniejszej w życiu chwili. O przeszłości, która staje się teraźniejszością i o odpowiedzialności, która czasami każe dokonywać śmiertelnie trudnych wyborów.





Ku mojemy dość sceptycznemu nastawieniu do powieści wydawanych przez Filię ta o dzowo okazała się być całkiem niezła. moze nie jest to książka, do której wróce wielokrotnie, ale udało mi się ją doczytać do końca ;).
Sam pomysł na powieść calkiem udany - Agatę - szcześliwą żonę i matkę odwiedza młoda dziewczyna, znajoma sprzed lat, córka jej dawnego kochanka, której kiedys obiecała, że będzie jej mamą. Obietnicy jednak nie udało się Agacie dotrzymać. Czego po tylu latach moze chcieć od niej Zuza?vJaką skrywa tajemnicę i czego tak naprawdę oczekuje od Agaty?
Tajemnice, odkrywanie przeszłości, trudna miłość, choroba i całkiem spora ilość dobrze zbudowanych postaci, których historie w przedziwny sposób nawzajem się przeplatają sprawiają, że ksiażkę czyta się  szybko, z dużym zainteresowaniem, bo większość tajemnic udało się autorce utrzymać do finału. 

Jest jeden zasadniczy minus, który dla mnie był bardzo męczący podczas lektury - główna bohaterka. Uznana pani psycholog, która jak się okazuje nie potrafi podjąć żadych konstruktywnych decyzji, miota się targana sprzecznymi odczuciami, szuka rozwiazania zatapiając się we wspomnieniach. Do tego zamiast walczyć o szczęśliwą rodzinę u boku wspierajacego ją męża, okłamuje go, czy raczej nie wyjawia mu prawdy. Dzielny facet, wytrzymał z tą kobieta do końca powieści ;) Ja wprawdzie też, ale muszę przyznać, że moja irytacja często osiągała punkty kuliminacyjne. Tym niemniej, ze wzglądu na ciekawy pomysł na fabułe i problem, który autorka odważyła się podjąć - taki nie do końca wygodny, ale z drugiej strony niezbyt czesto podejmowany, jak inne choroby, które doczekały się swojego m-ca w innych powieściach. Jakkolwiek niepoprawnie to nie zabrzmiało ;) O HIV czyta sie mało, a tutaj autorka pokazała, że czasem nie wiedząc o tym nawet można być zarazonym przez przypadek, ze warto się badać, sprawdzać, zwlaszcza przyszłe mamy.




sobota, 2 stycznia 2016

Kasia Pisarka - Wiedziałam, że tak będzie


Co byś zrobiła, zostając z dnia na dzień milionerką? Jeszcze tego samego dnia rzuciła pracę? Pojechała w podróż dookoła świata? Wykupiła całą zimową kolekcję Armaniego? Wykupiła letnią kolekcję Armaniego? Pochwaliłabyś się najbliższym, czy wielomilionowa wygrana byłaby twoją najskrzętniej skrywaną tajemnicą?
Przeczytaj o tym, co zrobiła Laura.
„Wiedziałam, że tak będzie” to powieść obyczajowa dla miłośniczek książek Elisabeth Adler czy Elisabeth Gilbert. Laura, kobieta, która właśnie znalazła się na życiowym zakręcie, nieoczekiwanie zdobywa majątek i wyrusza na włoską prowincję, gdzie odnajduje miłość i szczęście. W pięknej scenerii, ale też po kilku wpadkach godnych Bridget Jones, Laura pozna mężczyznę swojego życia i spełnią się jej marzenia o życiu jak w bajce.

Co tu kryć każda z nas lubi opowieści o Kopciuszkach, nawet jeżeli
nie przyznaje się do tego publiczne to wielka miłość i szczęśliwe zakończenia owszem może i trącają banałem czy prostotą to jednak czasem warto sięgnąć po kolejną tego typu powieść. Ot chociażby dla poprawienia sobie humoru czy zagwarantowania mile spędzonego wieczoru.
Tego typu powieścią jest niewątpliwie książka autorstwa Kasi Pisarskiej. Dzięki autorce poznajemy dwie przyjaciółki, które szczęście i miłość raczej do tej pory omijały i jakoś nie udało im się zrealizować w rodzinnej idylli. Laura to singielka, która chyba podświadomie czeka na jakiś znak, który pomoże jej zerwać z dotychczasowym życiem i nudna pracą w piśmie piszącym o modzie. Takim impulsem okazuje się być główna wygrana we włoskiej loterii, którą to otrzymać ma ją niedawno zdradzona przez męża przyjaciółka Weronika. Jedna - porzucona żona, która nigdy w tym małżeństwie szczęśliwa, druga - marząca podświadomie o wielkiej miłości i dzieciach, obie czterdziestolatki pakują się do wysłużonego Saaba i jadą po wygraną. jak się okazuje sama podróż, a nie pieniądze, po które się wybierają zmieni ich życie.
Owszem powieść może nie jest szczególnie zaskakująca i odkrywcza, ale czyta się ją dobrze i z dość dużą przyjemnością. Napisana jest ciekawie i dość dużą dawką humoru. barwne postacie, codzienność życia Włochów i szalone pomysły, które realizują dziewczyny sprawiają, że lektura okazuj się być przyjemna i dużo bardziej interesująca, niż można było tego oczekiwać. No i niewątpliwie opowieści Laury o włoskim jedzeniu dodają nomen omen smaku całości, tak, ze niemal od razu ma się ochotę wyskoczyć do włoskiej knajpki niekonieczne tylko na pizzę...