środa, 27 sierpnia 2014

Agnieszka Grzelak - Mój francuski patchwork

Agnieszka Grzelak maluje wyjątkowy obraz Francji, pełnej zapachów, kolorów i wspomnień. Dzięki niej czujemy oszałamiającą woń oleandrów, lawendy, oliwek, cytrusów, widzimy różowe ściany bugenwilli, pnącza wyrastające ze szczelin między kamieniami, ukwiecone podwórka w morzu kolorów… Wszystko to stanowi niewyczerpane źródło inspiracji autorki, która uwiecznia je w dzienniku i na swoich akwarelach....








Muszę przyznać, że miałam ogromne oczekiwania co do tej książki -  zapowiedź na okładce i obietnice wprowadzenia we francuski klimat, który tak mi odpowiada...
I zaczęło się całkiem przyjemnie od opisu wyjazdu na spotkania młodych z Taize organizowanych w Paryżu. To również klimat dobrze mi znany, taki trochę wspomnieniowy, mimo, że autorka starsza ode mnie i tego rodzaju wyjazd miał miejsce jeszcze przed zmiana ustroju, a ja na nie jeździłam już w latach dziewięćdziesiątych. Tym niemniej nastrój i odczucia podobne, więc czytało mi się to trochę nostalgicznie i bardzo przyziemnie.

Później autorka opisuje swój pierwszy pobyt w Paryżu - z perspektywy przybysza w wschodu, którego marzenie nagle się ziszcza. To również znane mi przeżycie, bo sama doskonale pamiętam moją pierwszą niskobudżetową podróż do Paryża. Tu już trochę maniera autorki narzekającej na ogrom spraw i ludzi zaczęła mi przeszkadzać, a później już niestety zniechęciła do dalszej lektury.

Przebrnęłam jeszcze przez tygodniowy pobyt w Taize, bo sama doskonale pamiętam to magiczne miejsce i atmosferę tam panującą, więc moje wspomnienia pomagały mi przebrnąć przez liczne narzekania i malkontenctwo piszącej, dotarłam do rozdziału opisującego pierwsze podroż autem z dziećmi na południe Europy i stwierdziłam, że jak dla mnie to już wystarczy. Nie dość, że dowiemy się podczas lektury ile to rzeczy przeszkadzało autorce, co było złe, a co jeszcze gorsze i z kim to nie można było wytrzymać, to jeszcze wszystko to - w formie dziennika - niestety według mnie nie zostało odpowiednio poprawione przez edytorów czy korektorów tekstów w wydawnictwie. Dzienniki zostały trochę grafomaniackie i jak dla mnie ciężko się to po prostu czytało. Jak kiepskiej jakości pamiętnik nastolatki.

Z plusów wymienić należy autentyczność - fajnie, że autorka dodaje komentarze po latach odnoszące się do konkretnego miejsca czy sytuacji oraz plastyczność przekazu - dużo tu smaków, zapachów, obrazów. Momentami jest klimatycznie - szkoda tylko, ze w słabej formie i ze zbytecznym narzekaniem. Bez szczypty humoru.

Moja ocena 5/10

wtorek, 26 sierpnia 2014

Jørn Lier Horst - Jaskiniowiec

Nieopodal domu komisarza Williama Wistinga, w niewielkim, spokojnym Larviku, zostają odnalezione zwłoki mężczyzny. Przez cztery miesiące siedział martwy przed migającym ekranem telewizora. Pozornie nic nie wskazuje na to, aby jego zgon był wynikiem przestępstwa. Viggo Hansen był człowiekiem, na którego za życia nikt nie zwracał uwagi. Jego śmierć również nie wzbudza sensacji i nie trafia na czołówki gazet. Jedynie córka Wistinga, Line postanawia zająć się sprawą – chce stworzyć portret nieznanego, zupełnie
przeciętnego, niezauważanego nieboszczyka. Kiedy Line rozpoczyna pracę nad tekstem, policja otrzymuje zgłoszenie o odnalezieniu kolejnych zwłok.



Bardzo lubię skandynawskie kryminały, jest w nich coś takiego, że po prostu są lepsze od tych, których autorzy pochodzą z innych części świata ;)
Ostatni dużo czasu spędziłam przy książkach Jo Nesbo, więc odwołanie na okładce do tego właśnie autora spowodowało, że z tym większą ciekawością sięgnęłam po książkę autorstwa Jørna Liera Horsta. Jest to autor dotychczas mi nieznany, ale myślę, że po lekturze tej pozycji z dużą niecierpliwością będę oczekiwała kolejnego naszego spotkania.

Akcja powieści toczy się dwutorowo - z jednej strony mamy policyjne śledztwo, które prowadzi William Wisting. Wraz z całym zastępem policjantów szuka odpowiedzi na to, co stało się cztery miesiące wcześniej ze znalezionym martwym mężczyzną i kim on w ogóle jest. Z drugiej strony mamy dociekliwą dziennikarkę, córkę Wistinga - Line, która postanawia napisać artykuł dla gazety, dla której pracuje. Punktem wyjścia staje się samotna śmierć znalezionego po kilku miesiącach sąsiada. Pozorny zgon z przyczyn naturalnych, samotny mężczyzna, o którym nikt nie pamięta i jego historia tak bardzo wciągają Line, że zaczyna ona odkrywać coraz to więcej tajemnic nie tylko nieżyjącego sąsiada. Pozornie dwa niełączące sprawy wraz z rozwojem akcji zaczynają się zazębiać. Pojawia się postać jaskiniowca - mężczyzny, kradnącego czyjąś tożsamość, żyjącego życiem człowieka, któremu tą tożsamość skradziono. Do zastępu śledczych dołącza FBI i staje się coraz ciekawiej.

Musze przyznać, że wątek, którego główną postacią jest Line podobał mi się dużo bardziej. Młoda dziennikarka, nie mająca za sobą wsparcia techników, FBI i innych policyjnych ułatwień okazuje się dużo lepszym detektywem niż jej mało charyzmatyczny ojciec. Na tle swojej córki William Wisting wypada trochę blado. Jego śledztwo w początkowej fazie wręcz męcząco się ciągnie. Do momentu kiedy obie sprawy zaczynają się zazębiać zdecydowanie góruje śledztwo dziennikarskie. Od tego momentu tocząc się równolegle oba wątki widziane z dwóch rożnych płaszczyzn zaczynają coraz bardziej wciągać czytelnika. Akcja kluczy, by kilka razy naprawdę zaskoczyć czytelnika.

Do tego autor zwraca uwagę na problem społeczny - samotność wśród innych. Wydaje się to niemożliwe, że sąsiad może umrzeć we własnym domu i nikt przez kilka miesięcy go nie odnaleźć, a jednak takie przypadki się zdarzają. I ludzie, o których nikt nic nie wie, stają sie bohaterami tragedii tylko dlatego, że nawet dla sąsiadów są anonimowi. Ta anonimowość sprawia również, że tacy jaskiniowcy mogą bez problemu podszywać się pod kogoś innego przez tak długi okres czasu. Czy to cecha charakterystyczna tylko dla społeczeństw skandynawskich? Myślę, ze w czasach, kiedy kontakt wirtualny przejmuje rolę realnego problem ten dotyczyć będzie również innych narodowości. 

Moja ocena 8/10 


niedziela, 24 sierpnia 2014

Deon Meyer - Siedem dni

Hanneke Sloet młoda ambitna prawniczka została zmordowana w swoim luksusowym apartamencie. Dochodzenie nie ujawniło niczego poza paroma roznegliżowanymi fotografiami, byłym przyjacielem o porządnym alibi oraz gromady kolegów po fachu zżeranych przez chciwość i egoizm.
Sprawa zostaje ponownie otwarta, kiedy południowoafrykańska policja dostaje e-mail przerażającej treści: „Zastrzelę jednego funkcjonariusza dziennie, dopóki nie zamkniecie mordercy Hanneke Sloet”.
I faktycznie ginie policjant…
Tym razem sprawę przejmuje alkoholik na odwyku, kapitan Benny Griessel. Benny musi sobie radzić z potężnymi naciskami wywieranymi na niego przez przełożonych, dziennikarzami oraz nieznanym strzelcem wyborowym, który nie ma zamiaru złożyć broni.Do współpracy przydzielono mu porywczą Mbali Kaleni, która tropi snajpera, usiłując odkryć, co takiego łączyło go z Hanneke Sloet.
Oboje – Benny’ego i Mbali – czeka siedem dni piekła.

Bardzo lubię kryminały, myślę, że to nawet mój ulubiony gatunek. Tym bardziej ucieszyła mnie możliwość przeczytania pozycji, której akcja dzieje się w Południowej Afryce, bo stamtąd pochodzi jej autor, dotychczas mi nieznany. Muszę przyznać, że brak znajomości realiów południowoafrykańskich był momentami sporą przeszkodą w czytaniu tej książki - i ile rzeczywistość MI6, FBI itp. jest nam powszechnie znana dzięki produkcjom filmowym i ogromem książek policyjno-szpiegowskich, których akcja dzieje się na podwórku amerykańskim czy brytyjskim, o tyle realia pracy afrykańskich Sokołów były dla mnie nowością. Z jednej strony to ciekawe, z drugiej zabrakło moim zdaniem przypisów w danym, konkretnym miejscu  przypisów od tłumacza. Wprawdzie na końcu książki jest glosariusz (odkryłam go jednak dopiero w połowie lektury ;) ale książka zyskałaby na lekturze, gdyby to, co ona zawiera umieszczone byłoby w przypisach, bez potrzeby kartkowania książki podczas lektury.
Sama akcja rozkręcała się powoli, w zasadzie można nawet powiedzieć, że pierwsze pięć dni poszukiwań zabójcy były zbyt powolne. Wątek stał się ciekawszy i nabrał tempa dopiero pod koniec piątego dnia, kiedy to pojawiło się coraz więcej dowodów, nowych postaci i zagadek. Odtąd zrobiło się naprawdę ciekawie i interesująco, bo już zaczęłam tracić nadzieję na dobrą lekturę wciągającego kryminału, bo do dnia piątego nie działo się prawie nic. Bardziej uwaga autora skupiała się na jednym z prowadzących śledztwo policjantów - Bennym Griesselerze - jego problemach rodzinnych z dorastającymi dziećmi oraz związkowi z byłą gwiazdą piosenki, teraz podobnie jak on walczącą o powrót z nałogu alkoholowego Alexą. Myślę, że celem autora poprzez dodanie tych wątków było rozbudowanie akcji, zabieg, który udał się Jo Nesbo tutaj Deonowi Meyerowi niestety się nie powiódł. Lektura na tym nie zyskała, lepiej byłoby, gdyby autor skupił się na wątku policyjnym, ograniczając słaby wątek obyczajowy, który niewiele wniósł dla czytelnika.  
Zabrakło mi również wyrazistości pozostałych postaci - napis na okładce zapowiadał parę detektywów ścigających gotowego na wszystko snajpera, tymczasem pomagająca Bennemu w śledztwie Mbali Kaleni pozostała prawie całkowicie niewidoczna w gąszczu postaci pozostałych policjantów i śledczych. A szkoda, bo w jednym z rozdziałów autor poświęcił jej więcej uwagi, co mogłoby być rozwinięte w pozostałych, a w efekcie postac ta mogłaby zdecydowanie być bardziej interesująca. Tak niestety się nie stało.

Moja ocena - za najlepsze w tej książce finisz i zakończenie 6/10


niedziela, 17 sierpnia 2014

Jo Nesbo - Pierwszy śnieg i Upiory czyli najlepszy i najgorszy Nesbo...

Przeczytałam już całkiem sporo skandynawskich kryminałów, trafiały się i lepsze i gorsze, bardziej i mniej mroczne jednak dopiero po lekturze kilku powieści Jo Nesbo wiem, że król może być tylko jeden. Mimo, że jak to za moment rozwinę zdarzają mu się gorsze powieści.

"Upiory" to ostatni tom przygód Harrego Holle i zarazem najsłabszy. Tak jakby autorowi zabrakło energii na leprze pożegnanie z tym bohaterem.


W Oslo dochodzi do zabójstwa z rodzaju tych, które zasługują co najwyżej na krotką notkę w gazecie i od razu idą w zapomnienie: młody zdesperowany heronista próbuje ukraść narkotyk drugiemu i zostaje zastrzelony. Policja błyskawicznie aresztuje domniemanego sprawcę. Harry Hole nie wierzy, że zbrodni dokonał zatrzymany chłopak. Powraca z Bangkoku, by odnaleźć zabójcę i rozprawić się z upiorami własnej przeszłości...




Wydawać by sie mogło, że wszystko powinno współgrać - mamy zabójstwo, w które zamieszany jest Oleg - dla którego Harry stanowi odpowiednik ojca, którego ten nigdy tak naprawdę nie miał. Zabójstwo, w które zamieszani są handlarze narkotyków i rosyjscy kryminaliści. Temat niestety jak dla mnie ciut oklepany i kto jak kto, ale Nesbo mógłby wymyślić jakieś ciekawsze motywy i czarne charaktery dla pożegnalnego tomu. Dla mnie momentami zbyt oczywiste i przewidywalne. Samo zakończenie również, motyw w ostatecznym rozstrzygnięciu ciut naciągany. Słabo, zwłaszcza w porównaniu do poprzednich tomów. Jakby wszyscy - łącznie z czytelnikiem męczyli się w tej pogoni za prawdą.
Do tego narracja prowadzona jest dwutorowo - akcja główna uzupełniana przez narrację prowadzoną w formie pamiętnika, czy też wspomnień przez zamordowanego. Zabieg ciekawy, jednak niezbyt przeze mnie lubiany. Tym samym lektura okazał sie jeszcze cięższa.
Inna sprawa to akceptacja decyzji Harrego -poświęcenia w imię zawodu? prawdy? misji? czy też obowiązku?Trudno rozstrzygnąć, tym bardziej zrozumieć.

Moja ocena 6,5/10


W odróżnieniu od "Upiorów" zdecydowanie najlepszym według mnie tomem przygód Harrego jest "Pierwszy śnieg".

Jest listopad, w Oslo właśnie spadł pierwszy śnieg. Birte Becker po powrocie z pracy do domu chwali syna i męża za ulepienie bałwana w ogrodzie. Nie jest on jednak ich dziełem. Stają przy oknie – i widzą, że bałwan jest skierowany twarzą w stronę domu. Patrzy wprost na nich.
W tym samym czasie komisarz Harry Hole otrzymuje anonimowy list podpisany „Bałwan”. Zaczyna dostrzegać wspólne cechy dawnych, niewyjaśnionych spraw. Okazuje się, że wraz z pierwszymi oznakami zimy do gazet trafia informacja o nowym morderstwie. Ofiara jest zawsze zamężną kobietą, a jednocześnie w pobliżu miejsca zbrodni pojawia się bałwan. Wszystko wskazuje na to, że po Oslo i okolicach znów krąży seryjny zabójca.





Mimo, że początek wydawał się być niespecjalnie obiecujący - dużo kobiet -ofiar, pewne zagmatwanie, poszukiwanie motywu i pewne elementy chaosu - to w miarę rozwoju akcji okazywało się, ze Jo Nesbo stworzył majstersztyk, od którego ciężko się oderwać. Tyle razy ile autor zaskoczył w tej powieści rozwiązaniem, które wydawało się być już tuż tuż, tak oczywiste przecież, a tymczasem...okazywało się całkiem inaczej! Samo rozwiązanie to już ostateczne -wisienka na torcie. Ciężko napisać więcej nie zdradzając szczegółów - jednak jedno stwierdzić można z całą pewnością - tutaj Nesbo wspiął się na wyżyny, a nawet na sam szczyt - dawno lektura kryminału nie była dla mnie tak ogromną przyjemnością. Dbałość o szczegóły czasem wydawać by się mogło, że zbyteczna, tymczasem w ostatecznym rozrachunku okazuje sie, że każdy, nawet najdrobniejszy element ma swoje miejsce i znaczenie - najczęściej takie, którego zupełnie sie nie spodziewamy. 

Moja ocena 9,5/10

środa, 6 sierpnia 2014

Agnieszka Krawczyk - Napisz na priv

"Główna bohaterka mojej powieści jest historykiem sztuki, ma trochę ponad 30 lat i małe dziecko – pracuje na zlecenia, szuka stałej pracy, a w wolnym czasie towarzystwa dotrzymują jej fora internetowe.

Oczywiście, ma też prawdziwych znajomych, z reala, bardzo to osobliwa kompania! Ze swoją niewyobrażalną łatwością do ładowania się w kłopoty, Laura przeżywa mnóstwo niezwykłych i śmiesznych przygód...

 Założyłam sobie, że historia ma być przede wszystkim zabawna, a czytelnik będzie się przy niej śmiać. Mam nadzieję, że mi się to udało..."






Książka o mlodej matce, którą przeczytała matka na macierzyńskim ;) Lekka, przyjemna, ale nie zachwycająca lektura. Mialo być śmiesznie - było momentami zabawnie, ale nie zaśmiewałam się przez większość lektury. Pomysł fajny - dotychczas nie trafiłam na pozycję podobna tematycznie - taki prawdziwy obraz matki na urlopie macierzyńskim czy wychowawczym drastycznie różniący się od wygładzonych laurkowatych opisów w gazetach dla mam i pismach dla kobiet. Tutaj mamy prawdziwe życie -duży plus dla autorki za te znane mamom z własnego podwórka realia.
Dlatego dobrze mi się to czytalo - tak swojsko ;) calkiem jak u siebie.

Do tego parada postaci, które stworzyła Pani Agnieszka - dużo kolorowych osobowości, ubarwiających akcję - mąż pyta główną bohaterkę, gdzie ona ich wynajduje - ona na to ot tak po prostu się znajdują. 

Dużo problemów młodych matek przedstawionych z przymrużeniem oka i spora dozą humoru. Złote rady na forach na różne - bardziej lub mniej wyszukane dolegliwości i problemy ukazują tak całą bolesną prawdę o forach internetowych. Niestety. Gorzej, że wiele osób w takich właśnie miejscach szuka rozwiązania problemów dużo poważniejszych. Wiadomo - są wyjątki fora moderowane, konsultowane itp. Tym niemniej chyba każdy z nas trafił kiedyś na podobne forum, do tego opisywanego przez autorkę.

Lektura lekka i przyjemna, ale jakby w niej czegoś zabrakło, niby wszystko dobrze przemyślane, wątki się łączą, czyta się w miarę przyjemnie, jednak jakby zabrakło jakieś iskierki, lepszego poczucia humoru, mniej "przegadanej" akcji..?Nie wiem do końca. Miło, ale nie zachwyca.
Moja ocena 6,5/10



poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Monika Jaruzelska - Towarzyszka panienka

"Jakim ojcem był generał Jaruzelski? Jaką córką była Monika? Autobiograficzna opowieść Moniki Jaruzelskiej to pełna ironii i dowcipu opowieść o dorastaniu u boku sławnego ojca. Okazuje się, że niełatwo być córką generała. Zarówno, gdy się jest nieśmiałą nastolatką, jak też dojrzałą kobietą, idącą przez życie z „gorącym” nazwiskiem."









Od dawna mialam ochotę na tą książkę. Chciałam poznać tą kobietę, o której ile wywiadów i artykułów tyle opinii. Pierwsze kilkanaście krótkich rodziałów wciągnęło mnie tak, że przeczytałam je w jeden wieczór nie mogąć się oderwać. Początek książki to wspomnienia z dzieciństa, momenty radosne przeplatane emocjonalnym zagubieniem, którego powodem był pracujacy ojciec i niezainteresowana dzieckiem matka.
Później bylo trochę gorzej - dużo wspomnień o postaciach, które według autorki powinny byc znane czutelnikowi, ale mi akurat nie wszystkie. To zdecydowanie nasłabsza część tej autobiografi.
Końcówka to wspomnienia podróży z ojcem, swoiste rozliczenie z aktualną historią i  opisy życia zawodowego.

Bardzo przyjemna w odbiorze pozycja. Sama forma - krótkie i bardzo krókie rozdziały dotyczące danego fragmentu czy wsponienia z życia Moniki. Wszystko to przedstawione z dużą dozą dystanu do siebie i innych. No i z ogromnym poczuciem humoru, przymrużeniem oka na świat, który serwuje jej nie zawsze miłe niespodzianki, a wszystko to tylko dlatego, że rodziców się nie wybiera. W jej przypdku to ojciec, którego postać wzbudza w Polsce wiele kontrowersji.  Sama autorka nie unika tego tematu - otwarta na innych, ich nieraz skarajne opinie - przedstawia różne punkty widzenia, rozlicza przeszłość z dużym obiektywizmem.

Z dużym podziwem czytałam również o życiu zawodowym Moniki Jaruzelskiej - polonistka, która została odnoszącą sukcesy busineswoman. O tym również nie przeczytamy w formie przechwały, czy narzekania jak to było jej trudno, Raczej odebrac to będzie można jako szansa, którą postanowiła wykorzystać.

Postać nietuzinkowa, barwna, jednocześnie krytyczna i zdrowo patrząca na to, co dzieje się wokół niej.
Warto przeczytać. Moja ocena to 8,5/10