czwartek, 9 sierpnia 2012

Zygmunt Miłoszewski - Domofon


Nigdy nie lubiłam horrorów, zawsze wydawały mi się niesamowicie abstrakcyjne, jakby nie z mojej zdroworozsądkowej bajki. Po książkę Miłoszewskiego sięgnęłam raczej z ciekawości, co nowego mógł napisać ten autor, niż z rzeczywistego zainteresowania tym gatunkiem.
I jedno muszę przyznać, po tej lekturze – ciągle będę czekać na kolejną serię przygód prokuratora Szackiego ;), bo jednak „Domofon” to całkiem inna historia.

Informacja wydawnicza:
„Warszawskie Bródno. Do paskudnego bloku wprowadza się dwójka młodych – świeżo poślubieni Agnieszka i Robert, którzy przyjechali do stolicy, by zacząć tu nowe, lepsze i pełne świetlanych planów życie. Ich pierwszy dzień w nowym domu nie zaczyna się jednak zbyt zachęcająco – na zalanej krwią klatce schodowej leży człowiek bez głowy...
Mroczny i groteskowy thriller Zygmunta Miłoszewskiego, rozgrywający się w żyjącym własnym życiem ponurym wieżowcu, pełen jest demonicznych postaci, przyprawiających o obłęd wydarzeń i grozy czającej się tuż pod powierzchnią pozornie banalnej rzeczywistości. Przewrotny niczym u Bułhakowa czarny humor, starannie budowana atmosfera, żywe tempo, doskonałe obserwacje z życia osiedlowej społeczności sprawiają, że Domofon łączy w sobie najlepsze cechy horroru, nastrojowej opowieści grozy i barwnej powieści obyczajowej.
Jaką tajemnicę kryje straszny blok? Jak zakończy się historia, która zaczyna się niczym koszmar senny, a potem jest tylko gorzej?
I jak tu wsiąść po takiej lekturze do windy?”

Głównym bohaterem tak naprawdę jest warszawski blok, który ukrywając różne tajemnice, prowadzi tak naprawdę swoje własne życie. Teraz za każdym razem wsiadając do winny będę miała przed oczami różne wersje przedstawionej przez Miłoszewskiego śmierci. Do tego wszystko wydaje się być bardzo mroczne, umiera coraz więcej ludzi, blok „przetrzymuje” swoich mieszkańców niczym zakładników, a ci nawet nie wpadają w porządną panikę… same zgony to niestety też niewyjaśnione wypadki? samobójstwa?
Jeżeli chodzi o bohaterów to autorowi udało się zgromadzić przedstawicieli różnych środowisk, czy też należałoby powiedzieć ukrywanych problemów. Agnieszka i Robert- na pozór udane małżeństwo, które w przeprowadzce do warszawy upatruje rozwiązania wszystkich ukrywanych drażniących i nierozwiązanych problemów-jej rozczarowania nim, braku jego realizacji w malarstwie a tym samym rozczarowaniem przyziemnym zajęciem. Do tego dochodzi rodząca się agresja, która okazuje się tym bardziej dotkliwa, kiedy Agnieszka dowiaduje się, że jest w ciąży. Mamy też byłą gwiazdę dziennikarstwa – Wiktora, od którego odeszła żona wraz z córką, a który teraz jest alkoholikiem. No i Kamil, całkowicie niedogadujący się z rodzicami nastolatek w fazie buntu młodzieńczego. Oni to decydują się zaangażować w rozwiązanie zagadki zgonów w wieżowcu.
W ciekawy sposób w książce prowadzona jest narracja-mamy zarówno narrację w pierwszej i trzeciej osobie, ale pojawiają się również jakby stenogramy rozmów.
Do tego ironiczne spojrzenie na polską blokową sąsiedzkość z mocno zarysowanymi, czasem wręcz „wykrzywionymi” postaciami (np. dewotki, która ze względu na blokadę wieżowca nie może się wyspowiadać, w końcu decyduje się, żeby zrobić to przed swoja matką, którą chwilę później przydusza…).
Wszystko to wydawałoby się zgrabnym zabiegiem i w zasadzie mało by już brakowało do tego, żeby książka zachwyciła, jednak w moim przypadku to się nie stało. Nie wciągnęło mnie, po prostu coś nie chwyciło, do tego rozczarowujące zakończenie, stąd:

Moja ocena 5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz