niedziela, 19 sierpnia 2012

Michał Witkowski - Drwal

Drwal czyli Co może zrobić pisarz ogarnięty niemocą twórczą?

Dałem się nabrać - chciałem przeczytać kryminał.

Świat w jakim żyjemy może być postrzegany przez pryzmat tego kim się jest, albo tym kim chciałoby się być. Należę do osób, która przyznają rację internautom wyśmiewającym się z tzw nurtu hipsterowskiego, który stanowi pewien wyznacznik ukulturalnienia.

Dla przykładu, nie uważacie, że postać ubrana w czapeczkę z włóczki, lansującą się na skandynawa, robiącą zdjęcia staroświeckim aparatem, jest nieco zabawna? Albo osoba która zakłada okulary z rogowej oprawki (choć nie potrzebuje okularów) obnosi się w kapeluszu, jeździ na rowerze - holenderce (czemu nie ukraina, bardziej topowa/offowa) i obnosi się z produktami firmy Jabłko? Albo osoba, dla której posiadanie innej osoby z niższej kasty, kupionej za kilka piw, jest dobrym studium analizy osobowości...

Jest taki komentarz popularny w pewnych kręgach - "I dont want to live on this planet anymore"

Na początku było wielkie wow, autor obsypany setkami wielkich nagród (co prawda nie jest to już dla mnie wyznacznikiem po wpadce z jedną nagrodą pewnego brytyjskiego stowarzyszenia). Wow, powieść żyjącego (młodego stażem) autora w twardej okładce (jak wyżej). Wow szata graficzna jest taka a'la lata 70te (cóż modne niegdyś dzwony miały swój comeback, ale nie spodziewałem się "hipsterycyzmu")

Mimo wszystko jestem pod wrażeniem - nie zarzucam braku warsztatu autorowi, jest naprawdę dobry w tym co robi. Tylko jakoś to nie jest to co lubię. Polecam tę pozycję wszystkim tym, którzy chcieliby przeczytać "coś ambitniejszego", żeby sobie zrobić studium osób z promowanej ostatnio wszędzie popkultury (nawet w droższych pismach kobiecych). Jak dla mnie - choć czyta się naprawdę fajnie (pomijając pewną niechęć czytającego) to jest trochę przeintelektualizowana, być może nie dorosłem jeszcze do Literatury przez duże K, być może powieść trafiając do mojego wewnętrznego ja (bo trafiała) natknęła się nie na to co powinna.

Fragment po poznaniu Mieszka:
"Od tej chwili miałem do wyboru: albo odwrócić się na pięcie i sobie pójść, uznawszy, że do sali lustrzanej trafiłem, że na lustro się natknąłem, ja ze mną i na dodatek z sobą, i z mną... Onanistą być. Albo podłączyć go do siebie, jak dodatkowy panel w komputerze, jak zgadzający się, bo z jednego ciała przeszczep. I razem. Jak dwie przyjaciółki, bliźniaczki wręcz, razem zgłębiać zagadkę Roberta, razem podziwiać jego filiżanki, razem ironicznie śmiać się z pana(...) hajda na(...) Mariusza; nie - luj będzie tylko mój... To ja go w końcu w tym Netto złapałem, inwestowałem dla niego w pizzę i piw bezlik, karty prepaid! Może właśnie byłem dla niego tylko okrężną drogą do luja."

Rozbudzony wewnętrznymi sprzecznościami, niechęcią i podziwem, wstrzymam się od oceny. nawet gdybym zsumował plusy i minusy wyjdzie jakaś ocena z którą się nie zgodzę, będę jednocześnie chciał pociągnąć ją w dół i pociągnąć ją w górę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz