Czy jest coś, co przywołuje chłodną wiosenną bryzę i kuszące aromaty kwitnących kwiatów lepiej niż jagnięcina, szparagi i morele? Co poprawia nastrój w chłodny, jesienny wieczór lepiej niż gulasz z warzyw korzeniowych lub pieczona wołowina z aksamitnym purée z selera? A jeśli zima niesie ze sobą ponure widoki i porywające wiatry, przynajmniej zapowiada początek sezonu truflowego. „Jak smakuje rok” to książka, dzięki której będziecie mogli rozsmakować się w sezonowej kuchni, niekoniecznie tak oczywistej, jakby mogło się to wydawać na pierwszy rzut oka.
Szefowie kuchni nigdy nie przestają szukać inspiracji. Znajdują ją w dziecięcych wspomnieniach o tzw. „comfort food”, podróżach i daniach, które podziwiamy. Ale najlepszą motywacją i jednocześnie źródłem fantastycznych produktów jest sama matka natura. Jeśli ktoś szuka inspiracji w naturze, źródło jego kreatywności nigdy nie wyschnie.
To jest filozofia gotowania Marcina Molika. Sezonowe, lokalne produkty są dla niego inspiracją. Od nich zaczynają się pomysły na potrawy z mięs, ryb czy nabiału. Wydawać by się mogło, że to trudna sztuka, że są produkty, których nie da się w domu dobrze przygotować. Marcin Molik w swojej książce zdradza kilka tajemnic szefów kuchni, które powodują, że dzięki prostym zabiegom gotowanie wykwintnych potraw staje się łatwe.
Każdy z przepisów z książki „Jak smakuje rok” oparty jest na wybranym produkcie sezonowym. Czy wyobrażaliście sobie, że z malin można zrobić chłodnik? Albo ptasie mleczko z dyni? Kurki prażone są świetnym dodatkiem do deserów, a świąteczne śledzie można zrobić w wiśniówce. Marcin Molik nauczy czytelników, jak w prosty sposób wyczarować smaczne dania z tego, co natura ma akurat teraz do zaoferowania.
Lubię sezonowość w kuchni, lubię sięgać po przepisy, dzięki którym wyczarowane akurat w tym określonym czasie potrawy smakują tak, że tęskni się za nimi cały rok. Tym razem w podróż dookoła kulinarnego roku zabrał mnie Marcin Molik, postać dotąd mi nieznana, jednak wiele z jego propozycji mnie zauroczyło i z pewnością sięgnę po kolejne propozycje jego autorstwa.
Książka jak nietrudno się domyśleć podzielona jest na 4 rozdziały, te natomiast na podrozdziały, których przepisy zawierają wśród listy składników bohatera wiodącego - owoc, warzywo, czy grzyba.
Przepisy są tak urozmaicone, ze myślę, ze każdy znajdzie tutaj coś dla siebie - jest na słodko, na słono, z mięsem i wegetariańsko, są ryby i słodkości, elegancko, nowatorsko i z przymrużeniem oka. Są połączenia nieoczywiste - jak pudding z pietruszki, jak i standardy - np. karp - w całkiem nowych niestandardowych odsłonach.
To, co zdecydowanie rzuciło mi się w oczy to spora sympatia autora, dla mięs, po które sięgamy dość rzadko - dziczyzny, gęsiny. Tych przepisów ja akurat nie wypróbuję ;)
To, co niestety uważam za spory minus tej pozycji to fakt, że indeks glikemiczny pojawia się tylko przy niektórych potrawach, a nie wszystkich. Początkowo myślałam, że te wybór dotyczy tylko potraw niebezpieczniejszych dla diabetyków, jednak brak IG przy puree z marchewki obaliło moją teorię ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz