wtorek, 19 grudnia 2017

Krystyna Mirek - Światło w Cichą Noc

Trwają przygotowania do świąt. Na osiedlu położonym na obrzeżach Krakowa lśnią tysiące świateł. Tylko dwa domy stoją ciemne. Przedwojenna willa i niewielki budynek obok niej.

Antek Milewski wraca do domu po latach. Zostawia za sobą porażkę życiową i chce zacząć wszystko od nowa. Kiedy przekracza próg starej willi, wracają dawne wspomnienia. Zaczyna rozumieć, że nie odnajdzie spokoju, dopóki nie rozwiąże tajemnicy z przeszłości. Dlaczego kochający ojciec nagle porzucił żonę i sześcioletniego syna? Czemu nigdy nie próbował naprawić błędu?

W małym jednorodzinnym domu nie obchodzi się świąt Bożego Narodzenia, bo kojarzą się z tragicznym wypadkiem. Magda Łaniewska i jej dwaj bracia zawsze wtedy wyjeżdżają do ciepłych krajów. Ale tym razem staną przed wielkim wyzwaniem. Będą musieli zorganizować prawdziwą Wigilię.

Nie wszystko pójdzie zgodnie z planem. Nie każdy człowiek okaże się wart pokładanego w nim zaufania. Jednak w magiczną noc światła zapalą się nie tylko w dwóch uśpionych domach, ale też w sercach ich mieszkańców.


Nie ukrywam, że lubię sięgać po literaturę nawiązująca w klimacie i temacie do Świąt Bożego Narodzenia. Oczywiście najlepszy czas na taką lekturę to grudzień.
W tym roku trafiła w moje ręce powieść Krystyny Mirek. I muszę przyznać, że niestety jest to to jedna z gorszych "świątecznych" powieści, jaką do tej pory czytałam.
Autorka postanowiła zgromadzić w swojej powieści zastęp bohaterów, którzy nie do końca cieszą się z nadchodzących Świąt. Mamy tutaj rodzeństwo Łaniewskich, którzy przed laty w Wigilię stracili rodziców i do tej pory żadne z rodzeństwa nie uporało się ze stratą, więc ratują się co roku przed świętowaniem wyjazdem w ciepłe kraje. Tym razem jednak najmłodsza siostra postanawia na Wigilię zaprosić do siebie - mimo, że zupełnie nie potrafi jej przygotować - wybranka swojego serca i jego rodziców. Sytuacja jest tym trudniejsza, że nie wie, jak o tym powiedzieć braciom, a mama Cezarego to wyśmienita kucharka.
Ale od czego ma się babcię sąsiadkę?
No właśnie do babci sąsiadki przyjeżdża jej dawno niewidziany wnuczek, który na życiowym zakręcie ucieka do babci, której nie widział od lat. Chowając urazy i żale, które nosił w sobie po rozstaniu rodziców, postanawia jednak odwiedzić mamę taty i może dowiedzieć się o przeszłości czegoś więcej.

W tej książce nikt- no może poza babcią- nie lubi świąt, nikt nie chce ich celebrować, każdy bohater przed czymś ucieka lub chowa sie za budowaną przez lata fasadą złudzeń i póz. To szczególne Boże Narodzenie odkrywa więcej, niż by się wydawało, że można odkryć. Stawia przed bohaterami zupełnie nowe wyzwania i sytuacje, z którymi muszą sobie poradzić. 
Owszem okazuje się, że również im życie może splatać całkiem miłe niespodzianki...

To, co mnie najbardziej wymęczyło w tej powieści, to sztuczni, przerysowani bohaterowie, których nagromadzenie - ofiar losu o zagmatwanej przeszłości - było zdecydowanie za duże, jak na jedną powieść. Ich zachowania, obawy przypominały zachowania małych dzieci, które to nie wiedzą, jak poradzić sobie z trudnymi sytuacjami i różnymi emocjami. Owszem nie jest cukierkowo, ale jest sztucznie i męcząco.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz