W moje łapki - jako przerywnik od Grzędowicza - wpadł Gaiman z jego wersją autorską Amerykańskich bogów. Powieść ta uświadamia nam jedno - bóg to już nie tylko starzec z brodą (ewentualnie młotem, sześcioma rękami itp), ale też zjawiska, które zaczęliśmy czcić mimowolnie i nieświadomie, oddając hołd i składając ofiarę np z naszego czasu...
Czy lepiej czcić telewizor, czy nordyckie bóstwo, jechać na macdonalda, czy zaśpiewać pieśń w świętym gaju... a nasze rytuały związane z niedzielnymi wyjazdami do galerii handlowych są lepsze od refleksji w domu bożym ?
Neil miał pomysł, by zestawić drużyny starych bóstw i nowych bogów i kazać im się zmierzyć w kraju zwanym Amurica, którego środek wypada mniej więcej na farmie pomiędzy szczęśliwie ubłoconymi świniakami...
Co zrobić gdy nagle kończy Ci się świat, wychodząc z więzienia traci się żonę (powiedzmy) perspektywy na pracę i przyjaciela? Odpowiedź jest prosta - czuwanie przy szczątkach Odyna, wisząc na drzewie.
mocne 5,5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz