wtorek, 30 grudnia 2014

Agnieszka Lingas-Łoniewska - W szpilkach od Manolo

Wielokrotnie czytałam recenzje książek tej autorki na innych blogach, ale to tej pory nie dane mi było spotkać się czytelniczo z Panią Agnieszką. Byłam bardzo zadowolona, kiedy udało mi się upolować w bibliotece tą książkę, bo po tylu recenzjach byłam po prostu ciekawa jak ta autorka pisze.



Liliana ma trzydzieści pięć lat, kocha koty, wysokie szpilki i swoje auto. Posiada także kilka niegroźnych obsesji i bardzo wybujałą wyobraźnię. Pracuje w korporacji, ale ma dość wyścigu szczurów. Gdy pewien denerwujący przystojniak zajmuje jej miejsce parkingowe, Lilka nie zdaje sobie sprawy, że już wkrótce znajdzie się na celowniku. Tajemniczego Michała, irytującego Sekuli, a także pewnego socjopaty, który bardzo nie lubi pyskatych „młodych gniewnych”. Tajemnicze kartki z numerkami, porwania, szalone przyjaciółki, pragnąca zięcia Mamulka, znienawidzone korpo i… gorrrący romans. Wszystko to sprawi, że na punkcie „W szpilkach od Manolo” dostaniecie prawdziwego bzika!





Po raz pierwszy przeczytałam powieść, która rozrywa się w korporacji i muszę przyznać, że akcja, któraa rozgrywa się niejako na moim podwórku ma sporo plusów, bo lektura zdecydowanie zyskuje na wartości, bo pewne sytuacje są mi aż za dobrze - niestety!-znane.
Ciekawe, nietuzinkowe postacie- w tym główna bohaterka - Liliana. Kobieta, singielka, której nie udało się spotkać nikogo na całe życie. Mimo usilnych swtań matki gotowa jest za wszelką cenę bronić swojej niezależności. Tymczasem pojawia się ON i wszystko, jak możecie się domyśleć-zmienia się bardzo szybko, a historia w pewnym momencie staje się dość banalnym romansem. Jeżeli do tego dodamy wątek kryminalny, bo jak się okazuje ON jest zakamuflowanym policjantem szukającym porywacza młodych kobiet, który prawdopodobnie pracuje w firmie Liliany, to robi się troszkę bardziej ciekawie. 
Mam bardzo mieszane uczucia co do tej książki, bo z jednej strony czytało się to bardzo fajnie, miło, w jeden wieczór - lektura lekka, łatwa, babska i przyjemna. Z drugiej strony raczej nie powiem, że to powieść szczególnie ambitna, czy wybitna. Jako czytadło na chłodne wieczory sprawdzi się idealni, ale wyryć w pamięci się raczej już nie zdoła. No i sam watek kryminalny dość słaby. Starała się autorka trochę go podkręcić, ale nie do końca wyszło.

Z plusów- gówna bohaterka nie ucieka na prowincję, tylko zmaga się z życiem i uczuciami w mieście, które rok temu pokochałam bezgranicznie -we Wrocławiu.

Moja ocena 6,5/10

niedziela, 28 grudnia 2014

Maria Nurowska - Sprawa Niny S.

Radca prawny Jerzy Baran zostaje zastrzelony w swoim warszawskim mieszkaniu. Śledztwo prowadzi komisarz Zawadka, doświadczony policjant, wciąż szukający spełnienia zawodowego - zadania, które odmieni jego życie. Instynkt podpowiada mu, że taką sprawą będzie zabójstwo Jerzego B. Do zbrodni przyznaje się była konkubina denata, pisarka Nina S., jednak komisarz nie daje wiary jej wersji wydarzeń. Aby dotrzeć do prawdy, studiuje dziennik pisarki i zeznania jej córek bliźniaczek. Poznaje losy trzech kobiet. Ich pragnienia, lęki i skrywane od lat tajemnice. Wkracza do świata, w którym miłość splata się z podłością, a o uczucie i godność trzeba nieustannie walczyć. To świat, w którym za chwilę nieuwagi i nieostrożności płaci się wysoką cenę. Maria Nurowska po mistrzowsku nawiązuje do gatunku powieści kryminalnej, aby wygłosić pean na cześć miłości między matką a córkami, między siostrą a siostrą. Złemu światu mężczyzn przeciwstawia czuły i delikatny świat kobiet. Toksycznemu uczuciu - doznanie, które wyzwala. Bohaterowie Sprawy Niny S. to postaci tragiczne. Wtłoczone w tryby historii i niebezpiecznych namiętności.


Bardzo lubię Marię Nurowską. Historie przez nią pisane głęboko zapadają w pamięci, zmuszają do refleksji, nie przechodzą a bez echa. Trudno znaleźć na polskim rynku pisarkę podobną do niej. Mimo, że jej najnowsze powieści już nie trzymają takiego poziomu to jednak zawsze mam nadzieję, że wśród tych, których nie czytałam znajdę perełkę.
I dziś moje nadzieje zostały zaspokojone. Książka, którą przeczytałam w jeden dzień, była tą, na którą tak długo czekałam!

W powieści doszukać się można motywów czy elementów z jej poprzednich powieści, a sama fabuła -te części dotyczące życia we dworze-bardzo przypomina "Panny i wdowy". mi to zupełnie nie przeszkadza, chociaż przez innych może być poczytywane jako zarzut.
Ta część obyczajowo-historyczna losy kobiet z tej rodziny na tle przemian w Polsce po II wojnie światowej to zdecydowanie największy atut. Autorka przedstawia nam postacie czterech kobiet z jednej rodziny. Niny - pisarki, której sukces wydawniczy ziścił się bardzo późno. Kobiety, która wcześnie została matką bliźniaczek, którym cale życie nie potrafiła okazać uczuć skrywanych gdzieś w sobie. Wcześnie osierocona przez matkę, żyjąca z despotyczną siostrą Zofią i oderwanym od rzeczywistości ojcem filozofem cale życie podświadomie poszukująca bliskości z mężczyzną . Kiedy w końcu je odnajduje okazuje się, że mężczyzna ten jest oszustem, któremu zakochana kobieta powierza rodzinny dwór i mieszkanie. 
Jej córki Liliana i Gabriela - bliźniaczki pozbawione cieplejszych uczuć ze strony matki, wychowane w miłości wzajemnej. Chociaż każda z nich inna - Lila przebojowa kobieta robiąca karierę w Londynie, matka, która powtórzyła błąd swojej matki- nieplanowanej ciąży, Gabriela - altruistka, zakochana w jednym mężczyźnie; zawsze związane ogromną miłością i oddaniem. Wszystkie potrafią się zjednoczyć w walce o tak lekkomyślnie utracony dom rodzinny.

Bogate, barwne i niejednoznaczene postacie to ogromna zaletą tej powieści. W toku toczącego się śledztwa poznajemy losy rodzinny z perspektywy 3 kobiet. Ich losy, błędy, decyzje pozostają na długo w pamięci.


Sam wątek kryminalny to najsłabsze ogniwo. W pewnym momencie rozwiązanie zagadki staje się już przewidywane. Mimo, że autorka pozostawia czytelnika z nie wszystkimi odpowiedziami, to jednak samo zakończenie trąca ciut banałem. 

Tym niemniej jako fanka autorki pozostaję pod wrażeniem, stąd moja ocena 8,5/10

niedziela, 14 grudnia 2014

Marek Orzechowski - Holandia. Presja depresji



Depresja, tamy, wiatraki, poldery i po horyzont pola tulipanów, tolerancja, pełen luz, sex and drugs… Zapytani o Holandię te skojarzenia wymienimy bez wahania. Taką Holandię chcemy widzieć: nowoczesną, w której wszystko wolno, tętniącą życiem, wielokulturową, zanurzoną w globalnym świecie. I to jest możliwe w każdej chwili. Koninkrijk der Nederlanden, Królestwo Niderlandów, jak oficjalnie się nazywa, nie leży przecież gdzieś daleko. Ale to tylko zewnętrzna warstwa, pisze Marek Orzechowski. Holandie są dwie. Obie pociągające. Jedna, ta wprost z widokówki, druga skryta między wodą i tamami. Inna od innych. Ukształtowana przez naród mistrzowskich budowniczych tam i krajobrazów, śmiałych żeglarzy-odkrywców i bezwzględnych kupców.


Zawsze chciałem odwiedzić Holandię. Fascynowała mnie od dawna, im więcej się dowiadywałem, tym bardziej chciałem jechać. Nie przez chodaki i tulipany, nie przez narkotyki i rowery, ale przez Vermeera, przez wąskie kamieniczki, kanały, burzliwą historię, podboje Nowego Świata, piłkę nożną i wiele innych...


Ale Pan Marek zauważa, że Holandia nie do końca jest taka jaką widzimy z zewnątrz, jaką ma opinię, to raczej świadomy zabieg holendrów, żeby Holandię właśnie tak postrzegać. Jaka jest naprawdę - zdradzać nie będę, bo musiałbym zacytować całą książkę. Powiem tylko, że pierwsze co mnie uderzyło, to niesamowity wysiłek związany z utrzymaniem kraju "suchym". Wszyscy wiedzą, że Holandia jest wydarta morzu i na każdym kroku presja wody przytłacza. Każdy wie ile i jakie pale stanowią podstawę każdego budynku. Każdy wie jak dotrzeć na wybrane miejsce kierując się zapachem kanałów.

Holandia okazuje się nie taka jaką ją sobie wyobrażałem, pełna wewnętrznych różnic - jak sam autor opowiada, w zależności z której strony wjeżdża się do kraju, poznaje się inną Holandię...

Niesamowita wiedza autora pozwala poznać genezę tego czym ten kraj się stał, jak i dlaczego, począwszy od wydzierania wodzie lądu aż do Dzielnicy Czerwonych Latarni.

Po lekturze nie pozostaje mi nic innego jak wybrać sie w podróż i zweryfikować to co przeczytałem z rzeczywistością.

czwartek, 11 grudnia 2014

Anne Berest, Audrey Diwan, Caroline de Maigret, Sophie Mas - Bądź paryżanką gdziekolwiek jesteś

Cztery oszałamiająco piękne i świetnie wykształcone Francuzki tłumaczą: co tak naprawdę znaczy być paryżanką.
Te niezwykle utalentowane i ekscentryczne kobiety, robiące karierę w świecie muzyki, filmu, mody i w branży wydawniczej, są niezwykle szczere i otwarte, gdy rozprawiają się ze stereotypami dotyczącymi współczesnych Francuzek. Zdradzając nam swoje sekrety i wady, naśmiewają się także ze swych skomplikowanych, często sprzecznych uczuć i zachowań. Przyznają, że są snobkami, nieco egocentrycznymi i nieprzewidywalnymi, co jednak nie znaczy, że nie można na nich polegać. Bywają apodyktyczne i zadufane w sobie, lecz potrafią być także czułe i romantyczne.


Jak zachowują się na pierwszej randce, na imprezie, na kacu, gdzie są ich ulubione lokale i zakątki Paryża? Co robią na wsi? Jak przygotowują kolacje pełne kulinarnych tricków, dzięki którym goście mają myśleć, że przyrządzenie wykwintnych dań było łatwe. Nauczą nas, jak być tajemniczymi i zmysłowymi kobietami, jak wyglądać naturalnie i jak wzbudzić zazdrość u swoich partnerów; powiedzą nam też, co sądzą na temat dzieci, ślubów i chodzenia na siłownię. Wskażą, gdzie w Paryżu pójść: na after-party, na elegancką randkę i po znaleziska w stylu vintage.





Każda z nas chyba gdzie podświadomie marzy o tym, żeby być Paryżanką-uosobieniem piękna i zmysłowości. Być kobietą, za którą wszyscy oglądają się na ulicy...I o takich właśnie kobietach jest ta książka. Książka, którą można przeczytać jednym tchem, ale można się nią rozkoszować, dozując sobie obrazy z magicznego świata piękna i zmysłowości.Ja akurat raczej z konieczności przeczytałam ją w kilka wieczorów. Były to miłe wieczory, które strona po stronie ukazywały prawdziwy obraz Paryżanek-często tak inny od naszych wyobrażeń, czy oczekiwań. 
Jeżeli potratować ta książkę jako klasyczny poradnik - to moim zdaniem tu sie nie obroni, bo takim 100% poradnikiem na pewno nie jest. Dlatego te panie, które oczekują opasłego tomu praktycznych rad, jak zostać Paryżanką w zaledwie kilka dni, będą rozczarowane.
Jeżeli natomiast potraktujemy to jako krótką wizytę w paryskim mieszkaniu naszej francuskiej znajomej będziemy dużo bardziej zadowolone.
Chociaż muszę przyznać, że są w tej książce mniej i bardziej udane rozdziały. Może to kwestia tego, że mamy tu do czynienia z różnymi autorkami? Ciężko stwierdzić, bo nie wiem która z pań poczyniła który z nich. Tym niemniej obraz wyrachowanej Francuski przebijający się z kilku obrazów chyba nie do końca mi sie podoba. Ale jak wiadomo kobiety różne są. 
Obrazy, które namalowały w mojej głowie autorki zapewniły mi kilka miłych wieczorów spędzonych z może trochę roztrzepaną, patrzącą na życie i siebie z przymrużeniem oka Paryżanką, z którą chętnie zjadłabym naleśniki z podanego w książce przepisu (taki fajny dodatek na dopełnienie całości!). 
Dawno nie miałam w rękach książki aż tak klimatycznej. Wizualnie perełka nad perełkami! Wszytko wyszukane, piękne, dobrze skomponowane i cieszące oczy.
Przeglądać kolejne strony ze zdjęciami mogłabym bez końca. 
Chociaż niestety mam wrażenie, że forma tutaj trochę przewyższyła treść. Ta mimo, że interesująca to taka nie na sto procent. Czegoś mi zabrakło, jakiegoś wykończenia, kropki nad "i". Tym niemniej książka warta sięgnięcia po nią-bo jest niewątpliwie inna niż większość na rynku.

Moja ocena 7,5/10

Moja ulubiona strona poniżej:


poniedziałek, 8 grudnia 2014

Małgorzata Kalicińska - Życie ma smak

Opowiadania o biebrzańskim rozlewisku, o podróżach na koniec świata, nieoczekiwanych powrotach i jedzeniu. Okraszone wspaniałymi przepisami na pachnący koperkiem chłodnik, pyszną zupę migdałową i cytrynową, oraz inne aromatyczne zupy i buliony.




Opowieści o życiu, o tym jak ważne są wspomnienia i jak pouczające bywają podróże. Adela nad biebrzańskim rozlewiskiem, tajemniczy mężczyzna na ławce w Parku Skaryszewskim, zupa pomidorowa przygotowywana na werandzie, spotkanie dwojga samotnych ludzi, których połączyła nieuchwytna więź, dom nad potokiem do którego wraca syn…Małgorzata Kalicińska zaprasza nas do świata zlepionego z fragmentów historii kilku osób. Każda z nich zostaje przyłapana na krótki moment, niczym w fotograficznym kadrze. Wszystkie historie łączy jedno – jedzenie. Parujące kremowe zupy, które rozgrzewają, lekkie aromatyczne chłodniki na gorące dni i smaki dzieciństwa, które przywołują na twarzy uśmiech. To wszystko znajdziecie w tym wyjątkowym zbiorze opowiadań, okraszonym wspaniałymi przepisami.



Bardzo lubię tą autorkę, tak po prostu. Nawet przez chwile zastanawiałam się, czy nie kupić sobie tej książki, ale ostatecznie się nie zdecydowałam. I jak się okazało całe szczęście.

Opowiadania, czy felietony nie są moją ulubioną formą, chociaż udało mi się już znaleźć kilka perełek, które mnie jednak zachwyciły.

Tutaj jednak tak się nie stało. Książka podzielona jest na kilkanaście rozdziałów, z których każdy z nich dotyczy innego wydarzenia czy wspomnienia. Większość z nich przebrzmiewa sentymentem za minionym czasem, często kojarzonym z konkretnym smakiem czy potrawą, która pojawia się we wspomnieniu.

W zalewie dostępnych na rynku książek kucharskich, mnogości blogów poświęconych kulinariom książka, wprawdzie przyjemna w odbiorze, zupełnie nic wnosi dla mnie w zakresie odkrywania nowych smaków- a mistrzynią kuchni przesadną nie jestem. Ot po prostu okazała się być pozycją mało wybitną. Na tle innych –chociażby najnowszej książki Agnieszki Maciąg (której recenzja wkrótce) jest po prostu nijaka.  Jedyne z przepisów, które mnie zaciekawiły to te na słodkie zupy-być może wypróbuję któreś z nich.
Ciężko mi nawet określić, dla kogo jest ta książka. Myślę, że to pozycja dla fanek twórczości autorki – ale tych naprawdę wiernych. Ci, którzy oczekują historii na miarę poprzednich powieści pani Małgorzaty będą rozczarowani, bo przedstawione historie to zaledwie krótkie epizody, nic więcej.


Moja ocena 4/10

niedziela, 7 grudnia 2014

Anna Ficner-Ogonowska - Szczęście w cichą noc


Wieczór wigilijny, za oknem cisza. Pada śnieg, dom pachnie piernikiem i goździkami, na stole dodatkowe nakrycie, może zaraz ktoś przyjdzie...
To wszystko znajdziecie w najnowszej książce Anny Ficner-Ogonowskiej.




Hania pragnie spędzić wigilię z najbliższymi osobami w swym rodzinnym domu. Chce, by było jak dawniej... Zapowiada się wspaniały czas, pełen miłości, mądrych rozmów, rozkochanych spojrzeń i wyśmienitych dań.

Lektura tej magicznej opowieści, w której tradycja staje się jedną z bohaterek, z pewnością rozgrzeje serca i sprawi, że te Święta, choć obchodzone zimą, będą ciepłe i prawdziwie wyjątkowe.

Idealna książka do czytania w bożonarodzeniowy wieczór; doskonały prezent pod choinkę.



Byłam bardzo ciekawa jak i czy w ogóle autorka może mnie zaskoczyć książką o objętości 140 stron. Ale w związku z tematyką jakże adekwatną teraz i zachęcającą okładką postanowiłam nie nastawiać się negatywnie przed lekturą.
Jak nietrudno się domyśleć fajerwerków się nie doczekałam - bo czego oczekiwać po kolejnej książce z serii, której dotychczasowe tomy były zachęcająco obszerne, a ta kończy się zanim dobrze się zaczęła. Akcja toczy się zaledwie w ciągu kilku przedświątecznych dni i dotyczy przygotowań przedświątecznych Hanki i jej najbliższych. Gdyby to był element większej całości byłoby ok, a tak to była to po prostu namiastka kolejnego odcinka, który okazał się być tylko epizodem.
Klimat przyjemny – świąteczne oczekiwanie, prezenty, nastrój radości dodatkowo wzmocniony oczekiwaniem na dziecko, którego spodziewa się Hanka i Mikołaj. Taki powrót do znanej nam rzeczywistości z poprzednich powieści autorki. To w zasadzie jedyny plus. Nie wyobrażam sobie na pewno czytania tego tomu bez znajomości poprzednich-wtedy już w ogóle lektura w moim odczuciu traci na wartości.
O ile w poprzednich tomach brakowało mi na końcu książek jakiegoś zestawienia przepisów zawartych w powieści tak tutaj mile byłam zaskoczona – przepisy na potrawy wigilijne znalazły się jako dodatek. Może spodziewałam się po nich większej innowacyjności, to jednak dobrze, że pojawiły się w ogóle.

Za duże rozczarowanie, przerost formy nad treścią i większe nadzieje niż rzeczywistość wystawiam ocenę 3,5/10