środa, 3 października 2012

Beata Pawlikowska - Blondynka w Australii


Mam bardzo mieszane uczucia jeżeli chodzi o Pawlikowską. Kiedyś nie mogłam jej znieść, później przez jakiś czas udało się jej do mnie przekonać, jednak ostatnio chyba wracam do punktu wyjścia. Zwłaszcza po ostatnich jej publikacjach i wypowiedziach na temat zdrowej żywności. Oczywiście można być „znawcą” i negować zachowania ludzi kupujących rzeczy z promocji,  jako alternatywę stawiając im tych, którzy za wszelką cenę szukają zdrowej żywności, w cenach przewyższających ich możliwości zakupowe. Czasem wybór pomiędzy ceną a zdrową żywnością jest tak naprawdę wyborem czym nakarmić rodzinę, kiedy do kolejnej pensji tak daleko.
To taka moja dygresja na temat mądrości Pani Pawlikowskiej.

Wiedziałam, że to jest niezwykły kraj. Ale to, co odkryłam, okazało się dużo bardziej zdumiewające, fascynujące i intrygujące, niż mogłam sobie wyobrazić. Prawda o Australii jest brutalna. Pełna magii, sprzeczności i przemocy.”
Ze strony www.beatapawlikowska.com 


A wracając do książki - niestety to kolejne rozczarowanie ( po wyjątkowo mało ambitnej, nudnej i okraszonej infantylnymi rysuneczkami „Blondynce w Amazonii”, której lektura zajęła mi dokładnie 1,5 godziny). Tutaj też mamy zarówno dużo rysuneczków, które mnie osobiście irytowały, jak i dużo-często zapierających dech i będących jedynymi w zasadzie plusami tej książki– fotografii.
Czemu tak bardzo nie podobała mi się się książka Pawlikowskiej – bo panuje tam ogromny chaos, przeplatany cytatami z historycznych książek dotyczących Australii ( cytaty same w sobie ok, ale w połowie książki już odczuwalny był ich przesyt). Nie wiadomo ani jak wyglądał plan tej podróży, co autorka chciała zobaczyć, ani gdzie mieszkała, ile dni spędziła gdzie…Możemy za to dużo poczytać  jej pseudopsychologicznych przemyśleń na temat życia, podróży… Część trafnych, część nie, czyli do wcześniejszego chaosu dochodzi jeszcze darmowy (ale tylko dla tych, którzy tą ksiażke pożyczyli czy wypożyczyli) element "porady" psychologicznej.
Sama Australia – kraj mało znany, nie staje się wcale bardziej znany dzięki książce Blondynki…niestety, bo oczekiwania, sądząc po okładce i formacie miałam spore.

Zamiast rzeczowej i wciągającej lektury pozostaje tylko nacieszenie oczy pięknymi zdjęciami.

Moja ocena 4/10

3 komentarze:

  1. Dużo racji w tym, co piszesz. Też mam z jej książkami kłopot, choć czytałam większość i nadal nie mogę się oprzeć kolejnej (wciąż czekam, że wreszcie "to będzie ta"). Mam wrażenie, że książki są strasznie niespójne i "pocięte" - pozlepiane na siłę (czasem bardzo na siłę) z różnych osobnych fragmentów. Niestety większość z nich (takie mam wrażenie) powstało dla celów bardzo komercyjnych i poza kilkoma ciekawymi zdjęciami (choć powiedzmy szczerze - wiele z nich można zrobić podczas zwykłej wycieczki) zmieściłoby się na kilku stronach A4. Szkoda, bo od bardzo dawna każda kolejna książka jest jeszcze gorsza...

    OdpowiedzUsuń
  2. Podczytuję sobie teraz "Blondynkę na tropie tajemnic" i bardzo podoba mi się wydanie ksiązki: duży format, piękne zdjęcia i śmieszne rysunki. Treść też jest ciekawa, choć zależy w której części (blondynka w Amazonii mnie wynudziła, z kolei na Zanzibarze bardzo zaciekawiła). Nie wydaje jeszcze opinii, bo nie przeczytałam całości :)

    OdpowiedzUsuń