czwartek, 23 sierpnia 2012

Małgorzata Kalicińska - Lilka


Długo zastanawiałam się, co napisać o najnowszej książce Kalicińskiej. Książkę dostałam w prezencie od męża na urodziny i powiem szczerze, że naprawdę spodziewałam się czegoś w klimacie Rozlewiska, bo podświadomie chyba właśnie takiej książki potrzebowałam. Co dostałam? Trudną? Inną? Książkę o życiu. Książkę, której zdecydowanie nie trzeba oceniać po jej opisie na okładce, bo ma się on nijak do treści.








„Bohaterką jest Marianna Roszkowska - kobieta po pięćdziesiątce, dziennikarka średniego szczebla w redakcji poczytnego, kolorowego czasopisma. Wychowana w kochającej rodzinie, ale doświadczywszy też wielu zakrętów i zawodów z perspektywy lat zaczyna głębiej przypatrywać się swojemu życiu. Kogo kochała, kto kochał ją, a kto ukształtował ją samą? Ile dobra zaznała, a ile zła?
Nadszedł czas, żeby spojrzeć na swe życie w zupełnie nowym świetle. Pustoszeje rodzinne gniazdo - dorasta syn i opuszcza dom matki, zaczynają odchodzić i umierać bliscy. Z pozoru normalna kolej rzeczy, na którą jednak nigdy nie jesteśmy gotowi. Marianna z powodu złych doświadczeń z młodości jest odrętwiała uczuciowo i dopiero konieczność zaopiekowania się nielubianą, samotną i chorą siostrą sprawia, że zaczyna się w niej rodzić ciepłe, a potem bardzo prawdziwe, a jednocześnie zaskakujące, gorące uczucie do niej.”

Może najpierw trochę o kwestiach technicznych. Bardzo podoba mi się styl pisania Kalicińskiej, dużo retrospekcji, odwołań, żółte kartki pomieszane z teraźniejszością – wszystko to tworzy swoisty klimat. Jestem rozczarowana tytułem „Lilka”, przecież to tak naprawdę książka o Mariannie, skąd w takim razie ten tytuł – nie wiem. Owszem w pewnym momencie całe życie Marianny toczy się wokół Lilki, to jednak dalej punktem wyjścia jest Marianna. Myślę też, że nie do końca jestem zadowolona z zakończenia, wprawdzie główny wątek został rozwiązany, ale zabrakło moim zdaniem odpowiedzi na wiele innych pytań, tak jakby w tym trudnym momencie dla Marianny przestało wszystko inne być ważne. Owszem tak się zdarza, ale wiadomo, że the show must go on…

Po raz kolejny autora umieszcza w swoich powieściach osoby dojrzałe, po przejściach, na swoistym zakręcie i może tak lepiej, bo to wszystko wydaje się być bardziej autentyczne. Nie ma tu sielskości, ckliwości, czy patetycznych uniesień, są prawdziwe emocje i opowieść, która mogłaby stać się historią części z nas. Mimo, że skończyłam tę książkę już jakiś czas temu, to ciągle się nad nią zastanawiam, rozważam różne scenariusze, zachowania  i chyba w tym właśnie tkwi jej fenomen. Nie wiem, czy znajdzie się ktoś obojętny wobec tego, co przedstawiała Kalicińska. Jeżeli ktoś oczekuje prostych rozwiązań czy historii w klimacie Mazurskim, to niestety się rozczaruje, bo to raczej cięższy kaliber. Myślę, że momentami nawet zbyt ciężki, bo ilość „śmierci”, które autorka umieściła w jednej książce trochę mnie przygniotła. Trochę w tym wszystkim zabrakło jakiegoś humoru, spokoju, w pewnym momencie zaczęłam się nawet zastanawiać – ile rozdziałów do kolejnej śmierci.

Mimo wszystko uważam, że ze względu na przekaz, który za sobą niesie, wzruszenie, które nam funduje, zastanowienie, do którego zmusza to warto.

 Moja ocena 8,5/10



4 komentarze:

  1. czytasz mi w myślach, bo pomyślałam dziś o tej książce :)
    http://klepka-pisze.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. bardzo mi się podobała jej seria Nad rozlewiskiem. jest w niej taka ciepła nutka sentymentalizmu :) Lilkę też mam w planach.

    OdpowiedzUsuń