piątek, 31 sierpnia 2012

Hanna Cygler - Dobre geny


Powieść Hanny Cygler przeczytałam jako mój pierwszy ebook ;)

I chyba jednak dalej nie do końca jestem przekonana do tej formy, to jednak się cieszę, że akurat tej książki nie kupiłam w formie drukowanej.

Od jakiegoś czasu dużo czytałam o książkach tej autorki, najczęściej były to recenzje pozytywne, czy nawet bardzo pozytywne. Postanowiłam spróbować i ja.



„Rok 2006. Marta Wenta, mocno poraniona przez życie, staje wreszcie na nogi – wyjeżdża z Gdańska do Warszawy i obejmuje stanowisko wiceprezesa agencji państwowej. Jest twórcza, oddana pracy i uczciwa - czy jednak w tych czasach zasady wyniesione z domu rodzinnego nie są jedynie balastem? A może jest ktoś, komu jej cechy doskonale pasują do… intrygi politycznej? Marta wkrótce zrozumie, że w grze, w której się znalazła, trudno o przyjaciół”




O czym jest ta książka?

Na pewno o karierze i pracy Marty, która jest typową bizneswoman, która pomimo swoich umiejętności i wiedzy traci lukratywną posadę na skutek politycznych zawirowań…

Na pewno o rodzinie Marty, w której brakuje ciepła i normalności, gdzie każdy cośtam przed kimś ukrywa czy nawet tłumi dawne uprzedzenia, które psują atmosfera. To rodzina, w której większość jej członków bierze leki uspokajające, czy też antydepresany, rodzina, w której każdy wie lepiej…

O czym jeszcze – z pewnością o życiu uczuciowym Marty oraz wszystkich jej aktualnych i byłych romansach i związkach, wszystkich wyjątkowo zagmatwanych i nieudanych jak na jedną osobę.
Z pewnością jest to babskie czytadło, może nie tak cukierkowate i przewidywalne jak tego można byłoby się spodziewać po autorce, która postrzega siebie jako twórczynię romansów. Powiedziałabym, że to taka prawdziwa obyczajowa powieść o polskiej rzeczywistości – „lewych” interesach, politycznych przepychankach, bohaterów uciekających z problemami w rozwiązania, do których boimy się przyznawać…

Ciekawy pomysł – wiele, różnych wątków połączonych postacią głównej bohaterki, pewna nieszablonowość, w miarę dobrze mi się to wszystko czytało, jednak jak dla mnie zabrakło takiej „wisienki na torcie”, czy „kropki nad i”. Ciekawe zakończenie, ale niedające odpowiedzi na większość pytań, w tym wydaje mi się najważniejsze o relację matka-córka, który niewątpliwie należy do najciekawszych w książce.



Stąd moja ocena 5,5/10


czwartek, 30 sierpnia 2012

Mari Jungstedt - Niewidzialny


O mojej miłości do szwedzkich kryminałów wiadomo dużo, tym bardziej ucieszyłam się, kiedy do recenzji otrzymałam książkę autorki wcześniej mi nieznanej - Mari Jungstedt.

Akurat w tym samym czasie przeczytałam wywiad z autorką w jednym z tzw. babskich czasopism. Tym bardziej byłam ciekawa, czy to kolejna z tych szwedzkich perełek, na puncie których szaleją wszyscy fani kryminałów. 

 „Na malowniczej Gotlandii, podczas sezonu turystycznego, zostaje zamordowana młoda dziewczyna. Podejrzenie pada na jej męża, jako że poprzedniego wieczora widziano, jak doszło między nimi do burzliwej kłótni. Inspektor Anders Knutas, po zapoznaniu się ze sprawą, rozpoczyna rutynowe dochodzenie. Parę dni później zostaje odnalezione ciało innej młodej kobiety zamordowanej w podobny sposób. Śledztwo zaczyna się komplikować, a inspektor musi pogodzić się z faktem, iż przyjdzie mu się zmierzyć z szalejącym na wyspie psychopatycznym zabójcą. Jego wysiłki wspierać będzie dociekliwy dziennikarz Johan Berg, który pomoże mu zebrać w całość fragmenty tej skomplikowanej i przerażającej układanki, a także dołoży wszelkich starań, aby poznać logikę mordercy i odtworzyć historię ofiar”





I rzeczywiście w książce można odnaleźć pewne elementy wspólne chociażby z Camillą – małe miasto, zbrodnie, które napawają strachem wszystkich mieszkańców, mały komisariat z jedną wybijająca się postacią – Andersem Knutasem. Oprócz „części” kryminalnej mamy również ciekawe wątki społeczne – jak współpraca policja-media czy problem kryzysów małżeńskich i fascynacji innym, wszystko to fajnie rozbudowuje akcję, w takim powiedziałabym skandynawskim stylu literatury odpowiedzialnej. Oprócz komisarza niewątpliwie wybijającą się postacią na tle wydarzeń jest Johan, reporter telewizyjny, który prowadzi swoje własne śledztwo, jednocześnie wplątując się w romans z koleżanką jednej z ofiar. Jednak tak naprawdę żaden z nich nie jest postacią wyrazistą, zaledwie tylko wyraźniejszą od innych, płytkich i bladych bohaterów przedstawionych przez autorkę. Do tego wiecznie zmęczony Knutas męczy swoim zmęczeniem i rozdarciem pomiędzy pracę a kochającą rodziną meczy także tym samym czytelnika. Myślę, że w kontekście kryminału można byłoby wprowadzić bardziej charyzmatyczne postacie, o błyskotliwym intelekcie, a nie umęczonego życiem komisarza, który chyba bardziej cieszyłby się z pracy w bibliotece niż w komisariacie.

Do tego w książce coś takiego jak akcja praktycznie nie istnieje, mimo dwóch trupów, które pojawiają się odpowiednio na początku i w połowie książki, tak naprawdę nic się nie dzieje…mało zwrotów akcji, element zaskoczenia praktycznie nie istnieje. Czytając, naprawdę miałam nadzieje, że autorka mnie czymś zaskoczy, czy nawet zszokuje, tymczasem nic z tego. Do tego dzięki wspomnieniem i narracji mordercy, która można było przeczytać pod koniec każdego z rozdziałów (myślę, że miał to być zabieg ubogacający), bardzo szybko można było się domyśleć kim może być sprawca. Zagadką pozostawało już tylko, jak to tego dojdzie komisarz Knutas.



Stąd moja ocena 4/10 za skandynawkie klimaty, bo nie za kryminał



Za możliwość przeczytania tej książki dziękuję Wydawnictwu 

Magdalena Kordel - Sezon na cuda


Oczywiście nie mogłam się powstrzymać I po lekturze pierwszej książki Magdaleny Kordel, o której pisałam tutaj. Zaraz zakupiłam kolejną. I było dokładnie tak jak przewidywałam - książka wciągnięta w dwa popołudnia, mnóstwo śmiechu, całkowite oderwanie od problemów, pozytywna energia i takie ukontentowanie, które odczuwam zawsze po przeczytaniu dobrej książki-która wcale, jak w tym przypadku, nie musi być przeambitna. Bo w końcu czy zależy nam na tym, żeby na blogach szczycić się tym, co wymagającego się przeczytało, czy to, jak dobrze spędziło się czas. Ja te dwa popołudnia spędziłam na tyle dobrze, żeby wyszukać na Allegro kolejną książkę tej samej autorki.



„Maja zadomowiła się na dobre w Malowniczym - urokliwym miasteczku w Sudetach, gdzie uciekła z hałaśliwego miasta od przeszłości i byłego męża. Prowadzi pensjonat i żyje niespiesznym rytmem miejscowości, którą ponoć pod swoje skrzydła wziął jeden z aniołów.

Zbliżają się święta Bożego Narodzenia. Maja postanawia zaprosić na Wigilię wszystkich mieszkańców. Jednak spełnienie oczekiwań gości wcale nie będzie proste!


W jednej chwili na Maję spadną problemy uczuciowe sąsiadów i przyjaciół. W dodatku jej córka zacznie zachowywać się dziwnie, a na horyzoncie pojawi się atrakcyjny mężczyzna. Kiedy jeszcze do drzwi pensjonatu zapuka nieznośna Paulina, która postanawia poszukać sobie w okolicy faceta, świat Mai stanie na głowie…”












Kolejny powrót do Malowniczego to przede wszystkim dobra komedia, często też pomyłek. To książka o bliskości, poświęceniu i różnych odmianach dobroci, tu ukazanych przez autorkę przez pryzmat nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia…Jasne, można napisać, że banał, ale kogo z nas we współczesnym świecie stać na taki banał?

Z minusów znalazłam jeden - naiwność głównej bohaterki, która chcąc prowadzić pensjonat nawet nie zagląda do skrzynki mailowej z odpowiedziami od klientów….I muszę stwierdzić, że jednak ta druga część była ciut gorsza niż pierwsza-nie wiem, z czego to wynika-może tam dużą rolę odegrał fakt, że bohaterowie byli nowi, nieznani, a tutaj pewnie rzeczy po prostu przewidywalne?



Tym niemniej moja ocena za dobry humor i pozytywną energię 7,5/10

czwartek, 23 sierpnia 2012

Małgorzata Kalicińska - Lilka


Długo zastanawiałam się, co napisać o najnowszej książce Kalicińskiej. Książkę dostałam w prezencie od męża na urodziny i powiem szczerze, że naprawdę spodziewałam się czegoś w klimacie Rozlewiska, bo podświadomie chyba właśnie takiej książki potrzebowałam. Co dostałam? Trudną? Inną? Książkę o życiu. Książkę, której zdecydowanie nie trzeba oceniać po jej opisie na okładce, bo ma się on nijak do treści.








„Bohaterką jest Marianna Roszkowska - kobieta po pięćdziesiątce, dziennikarka średniego szczebla w redakcji poczytnego, kolorowego czasopisma. Wychowana w kochającej rodzinie, ale doświadczywszy też wielu zakrętów i zawodów z perspektywy lat zaczyna głębiej przypatrywać się swojemu życiu. Kogo kochała, kto kochał ją, a kto ukształtował ją samą? Ile dobra zaznała, a ile zła?
Nadszedł czas, żeby spojrzeć na swe życie w zupełnie nowym świetle. Pustoszeje rodzinne gniazdo - dorasta syn i opuszcza dom matki, zaczynają odchodzić i umierać bliscy. Z pozoru normalna kolej rzeczy, na którą jednak nigdy nie jesteśmy gotowi. Marianna z powodu złych doświadczeń z młodości jest odrętwiała uczuciowo i dopiero konieczność zaopiekowania się nielubianą, samotną i chorą siostrą sprawia, że zaczyna się w niej rodzić ciepłe, a potem bardzo prawdziwe, a jednocześnie zaskakujące, gorące uczucie do niej.”

Może najpierw trochę o kwestiach technicznych. Bardzo podoba mi się styl pisania Kalicińskiej, dużo retrospekcji, odwołań, żółte kartki pomieszane z teraźniejszością – wszystko to tworzy swoisty klimat. Jestem rozczarowana tytułem „Lilka”, przecież to tak naprawdę książka o Mariannie, skąd w takim razie ten tytuł – nie wiem. Owszem w pewnym momencie całe życie Marianny toczy się wokół Lilki, to jednak dalej punktem wyjścia jest Marianna. Myślę też, że nie do końca jestem zadowolona z zakończenia, wprawdzie główny wątek został rozwiązany, ale zabrakło moim zdaniem odpowiedzi na wiele innych pytań, tak jakby w tym trudnym momencie dla Marianny przestało wszystko inne być ważne. Owszem tak się zdarza, ale wiadomo, że the show must go on…

Po raz kolejny autora umieszcza w swoich powieściach osoby dojrzałe, po przejściach, na swoistym zakręcie i może tak lepiej, bo to wszystko wydaje się być bardziej autentyczne. Nie ma tu sielskości, ckliwości, czy patetycznych uniesień, są prawdziwe emocje i opowieść, która mogłaby stać się historią części z nas. Mimo, że skończyłam tę książkę już jakiś czas temu, to ciągle się nad nią zastanawiam, rozważam różne scenariusze, zachowania  i chyba w tym właśnie tkwi jej fenomen. Nie wiem, czy znajdzie się ktoś obojętny wobec tego, co przedstawiała Kalicińska. Jeżeli ktoś oczekuje prostych rozwiązań czy historii w klimacie Mazurskim, to niestety się rozczaruje, bo to raczej cięższy kaliber. Myślę, że momentami nawet zbyt ciężki, bo ilość „śmierci”, które autorka umieściła w jednej książce trochę mnie przygniotła. Trochę w tym wszystkim zabrakło jakiegoś humoru, spokoju, w pewnym momencie zaczęłam się nawet zastanawiać – ile rozdziałów do kolejnej śmierci.

Mimo wszystko uważam, że ze względu na przekaz, który za sobą niesie, wzruszenie, które nam funduje, zastanowienie, do którego zmusza to warto.

 Moja ocena 8,5/10



wtorek, 21 sierpnia 2012

Tym razem my się chwalimy

Chyba po raz pierwszy tutaj możemy się pochwalić naszymi nowymi nabytkami i książkami, które dostaliśmy do recenzji :)


Co niniejszym czynimy:

Bardzo nas ten stosik cieszy :)

Harlan Coben - Zaginiona

Mam pewną słabość do Cobena, w zasadzie od zawsze musze przyznać. Mimo, że kilka jego książek było pewnym rozczarowaniem to zawsze do niego chętnie wracam. Dlaczego-bo Coben to gwarancja zgrabnie poprowadzonej akcji, rosnące napięcie i zaskakujące zakończenie. Tak było i tym razem-do tego temat komórek macierzystych i problemów poruszonych w książkę zaintrygował mnie na tyle, że zaczęłam więcej szukać na ten temat w Internecie.  Lubię te frapujące tematy, które porusza Coben, bo oprócz akcji, czy problemu, który trzeba rozwiązać autor zgrabnie wplata wątki nazwałabym je „do przemyślenia”, takie, które dzieją się gdzieś obok nas, a nie do końca się nad nimi zastanawiamy.  Chociaż tym razem po ostatecznym rozwiązaniu spodziewałabym się ciut więcej.
Za co jeszcze lubię Cobena? Za ironiczne poczucie humoru, głownie Myrona, ale także Wina…może to nie jest ten typ, kiedy śmiejesz się głośno, ale i tak mimowolnie na twojej twarzy po przeczytaniu niektórych dialogów pojawia się taki sam uszczypliwy uśmieszek. Opis paryskiego posterunku policji-bezcenny…
Nie przyjmuję jednak jego książek zupełnie bezkrytycznie, bo zastanawiać by się można, dlaczego to Myron, niczym Supermen, zawsze ratuje wszystkich, ktorzy tej pomocy potrzebują? Co skłania jego dawną kochankę do zdzwonienia do niego po 8 latach z prośbą o pomoc?
Do tego mnóstwo odniesień do amerykańskiej telewizji, czy popkultury – i akurat tej części, która raczej nie jest powszechnie znana poza Ameryką, akurat w tej powieści szczególnie widoczne - mnie zaczęło podczas lektury po prostu męczyć-jak widać autor jest nastawiony głownie na sprzedaż w USA.

"Myron Bolitar nie miał kontaktu z dawną kochanką, Therese Collins, od ponad siedmiu lat. Niespodziewanie kobieta dzwoni do niego z prośbą o pomoc. Mąż Therese, Rick, o którym Myron nie miał zielonego pojęcia, miał spotkać się z żoną w Paryżu. Chciał przekazać jej jakąś ważną informację, ale przepadł bez wieści. Po chwili wahania Bolitar decyduje się lecieć do Europy. We Francji czeka na niego przykra niespodzianka. Już na lotnisku obydwoje zostają zatrzymani przez policję. Rick, pracujący jako reporter śledczy, został zamordowany, a Therese stała się główną podejrzaną... Jedna rzecz podważa tę hipotezę. Na miejscu zbrodni znaleziono ślady krwi, a badanie DNA ujawniło, że należy ona do nieżyjącej od lat córki Collinsów. Gdy tylko Myron zagłębia się w śledztwo, okazuje się, że ktoś bardzo nie chce, by prawda wyszła na jaw. Jakie tajemnice kryją się w przeszłości Ricka?"


poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Jacek Getner- Dajcie mi jednego z was


Byłam bardzo ciekawa tej wyjątkowo niepozornej książki w czarnej okładce ze śmiercią…
Miałam nadzieję na dobry kryminał polskiego autora – i ciągle po zakończeniu lektury zastanawiam się czy to do końca był kryminał. Ale może zacznijmy od notatki wydawniczej:

„Na ulicach miast, w szkołach i restauracjach coraz częściej pojawiają się szaleńcy z bronią, którzy postanawiają ukarać społeczność w jakiej żyją, za mniej lub bardziej wymyślone krzywdy, jakich od niej doznali. Uderzają na oślep, skazując na śmierć wiele niewinnych osób, tylko dlatego, że należą do tej zbiorowości lub przypadkiem się wśród niej znaleźli. Główny bohater tej książki, Głos, jest inny. Starannie wybiera ze swojej przeszłości cztery osoby, które kiedyś go skrzywdziły. Jest wśród nich jego surowy dowódca z wojska oraz mężczyzna, który uwiódł jego żonę. Jest także bardzo bogaty biznesmen, który w nieuczciwy sposób przejął jego firmę, jak również przywódca sekty religijnej, który odebrał mu resztkę nadziei na lepsze życie. Owe cztery osoby stają przed dylematem. Czy próbować się oprzeć żądaniom Głosu? Czy może ulec im, skazując kogoś spośród siebie na śmierć i tym samym ocalić własne życie? Głos chce bowiem tylko egzekucji jednego z nich, lecz wybór ofiary pozostawia samym zainteresowanym”

Głos wybiera sobie przedstawicieli wydawałoby się czterech różnych światów. Każdy z przetrzymywanych przez niego bohaterów w dość niechlubny sposób przyczynił się do cierpienia czy nieszczęść Głosu. Z drugiej strony każdy z nich reprezentuje pewne uniwersalne negatywne zachowania:
- Prorok reprezentuje wszystkich tych, którzy w imię wiary i zapewnienia lepszego życia na jej bazie sami tak naprawdę się bogacą, mamiąc bardziej lub mniej łatwowiernych czy zdesperowanych ludzi szukających pomocy w wierze i u jej głosicieli
- Kapral, to przedstawiciel, tych, którzy bezrozumną siłą chcą naprawić świat według swoich oczekiwań; jednocześnie to niepotrafiący poradzić sobie ze swoją seksualnością gej, który za swoją „ułomność” bestialską siłą każe tych, których wykorzystuje
- Przystojniak, to pozbawiony moralnych oporów bawidamek, wykorzystujący kobiety – ale tylko to do 50-tki
- Szczęściarz- to bogacz, który swoje bogactwo zawdzięcza bezwzględności w interesach.

W ten oto sposób poznajemy wydawać by się mogło główne grzechy współczesnego świata, które każdy z nas tak naprawdę spotyka na co dzień. Ich przedstawiciele podstępem zwabieni przez Głos zostają zmuszeni do przebywania ze sobą w jednym pomieszczeniu, jednocześnie muszą jednogłośnie wskazać spośród siebie, tego, który ich zdaniem najbardziej zasługuje na śmierć. Przebywając ze sobą w końcu poznają również swoje historie, motywy i wydarzenia, które sprawiły, że stali się takimi, jakich poznał ich Głos.
Ciekawy pomysł, akcja z licznymi, często zaskakującymi zwrotami – po prostu innowacyjna. Czyta się dobrze, książka wciąga, intryguje, zastanawia.
To, co mnie męczyło to nie do końca udana redakcja tekstu, liczne błędy i na tle całości słabe zakończenie. Myślę, że tutaj można było by coś bardziej skomplikować.
Uważam też, że zdecydowanie powieść tą należałoby postrzegać jednak nie jako kryminał tylko thriller, bo nim to powieść de facto jest.

Moja ocena to 7,5/10


Za książkę dziękuję  Autorowi

niedziela, 19 sierpnia 2012

Joe Haldeman - Kamuflaż

Wakacje nad morzem naszym krajowym mają tę zaletę, że można zakupić i zapoznać się z pozycjami, na które rozwaga czasem zabrania wydać pieniędzy w normalnej księgarni (niekoniecznie na Piotrkowskiej) czy też w antykwariacie na tej samej ulicy, gdzie i tak cena książki jest 4x wyższa niż w kramikach z książkami nadmorskich miejscowości. W ub. roku przywiozłem jedną książkę którą później sobie bardzo chwaliłem. 

A teraz chciałbym napisać kilka słów o pozycji, która nie wróciła ze mną znad morza, ale gdybym jej już nie posiadał, zakupiłbym ją tam po okazyjnej cenie.

Jeden z dzisiejszych postów natchnął mnie nieco nostalgicznie i z zadowoleniem chciałbym napisać, że Haldeman jest twórcą powieści, na podstawie której komiks był zaczytywany przeze mnie w latach młodzieńczych - Wieczna Wojna

Tym razem bohaterzy  nie zmagają się z kosmitami, a raczej kosmici z nami. Jeśli zastanawialiście się, jak obca istota mogłaby się czuć na ziemi, co mogłaby zrobić, na co jest narażona (oczywiście biorąc pod uwagę dwa fakty - że kamufluje się idealnie, i że jest nieśmiertelna w kategoriach ludzkich) to polecam tę pozycję, zwłaszcza, że pojawiają się dwie...

Wciąga, czyta się przyjemnie, a autor zabiera nas w świat, w którym to nie ludzie badają obcych, a obcy bada nas... Niestety wizytówką naszej rasy jest m.in. II wojna światowa. Sami przyznacie, że jeśli spojrzeć oczami istoty pozaziemskiej to w ostatnich tysiącu lat najbardziej rzucają się w oczy wojny... Zdobycze technologii podporządkowane są wojnom i chęci zdobycia władzy w ten czy inny sposób nad innymi...

Ok. mamy dwie istoty pozaziemskie, które nie mają o sobie pojęcia, mimo to próbują szukać innych, podobnych sobie, oraz tajemniczy obiekt pochodzenia nieznanego, który wydobyty jest w okolicach 2020 roku. Równolegle poznajemy historię jednego z obcych (tego sympatyczniejszego, drugiemu jest poświęcone znacznie mniej uwagi) oraz wspomnianego artefaktu o nadzwyczajnej masie i strukturze.

Pomyślcie chwilę... uda się skontaktować nam z artefaktem, obcemu z obcym, co może z tego wyniknąć... Już drobna chwila zastanowienia podnosi pozycję tej książki. Dla mnie jednak ważniejszym jest właśnie perspektywa obcego, który patrzy na nas ludzi i się ich uczy, i co dziwne, chyba nas w swojej przybranej ludzkości zdaje się nas lubić...
8/10

Michał Witkowski - Drwal

Drwal czyli Co może zrobić pisarz ogarnięty niemocą twórczą?

Dałem się nabrać - chciałem przeczytać kryminał.

Świat w jakim żyjemy może być postrzegany przez pryzmat tego kim się jest, albo tym kim chciałoby się być. Należę do osób, która przyznają rację internautom wyśmiewającym się z tzw nurtu hipsterowskiego, który stanowi pewien wyznacznik ukulturalnienia.

Dla przykładu, nie uważacie, że postać ubrana w czapeczkę z włóczki, lansującą się na skandynawa, robiącą zdjęcia staroświeckim aparatem, jest nieco zabawna? Albo osoba która zakłada okulary z rogowej oprawki (choć nie potrzebuje okularów) obnosi się w kapeluszu, jeździ na rowerze - holenderce (czemu nie ukraina, bardziej topowa/offowa) i obnosi się z produktami firmy Jabłko? Albo osoba, dla której posiadanie innej osoby z niższej kasty, kupionej za kilka piw, jest dobrym studium analizy osobowości...

Jest taki komentarz popularny w pewnych kręgach - "I dont want to live on this planet anymore"

Na początku było wielkie wow, autor obsypany setkami wielkich nagród (co prawda nie jest to już dla mnie wyznacznikiem po wpadce z jedną nagrodą pewnego brytyjskiego stowarzyszenia). Wow, powieść żyjącego (młodego stażem) autora w twardej okładce (jak wyżej). Wow szata graficzna jest taka a'la lata 70te (cóż modne niegdyś dzwony miały swój comeback, ale nie spodziewałem się "hipsterycyzmu")

Mimo wszystko jestem pod wrażeniem - nie zarzucam braku warsztatu autorowi, jest naprawdę dobry w tym co robi. Tylko jakoś to nie jest to co lubię. Polecam tę pozycję wszystkim tym, którzy chcieliby przeczytać "coś ambitniejszego", żeby sobie zrobić studium osób z promowanej ostatnio wszędzie popkultury (nawet w droższych pismach kobiecych). Jak dla mnie - choć czyta się naprawdę fajnie (pomijając pewną niechęć czytającego) to jest trochę przeintelektualizowana, być może nie dorosłem jeszcze do Literatury przez duże K, być może powieść trafiając do mojego wewnętrznego ja (bo trafiała) natknęła się nie na to co powinna.

Fragment po poznaniu Mieszka:
"Od tej chwili miałem do wyboru: albo odwrócić się na pięcie i sobie pójść, uznawszy, że do sali lustrzanej trafiłem, że na lustro się natknąłem, ja ze mną i na dodatek z sobą, i z mną... Onanistą być. Albo podłączyć go do siebie, jak dodatkowy panel w komputerze, jak zgadzający się, bo z jednego ciała przeszczep. I razem. Jak dwie przyjaciółki, bliźniaczki wręcz, razem zgłębiać zagadkę Roberta, razem podziwiać jego filiżanki, razem ironicznie śmiać się z pana(...) hajda na(...) Mariusza; nie - luj będzie tylko mój... To ja go w końcu w tym Netto złapałem, inwestowałem dla niego w pizzę i piw bezlik, karty prepaid! Może właśnie byłem dla niego tylko okrężną drogą do luja."

Rozbudzony wewnętrznymi sprzecznościami, niechęcią i podziwem, wstrzymam się od oceny. nawet gdybym zsumował plusy i minusy wyjdzie jakaś ocena z którą się nie zgodzę, będę jednocześnie chciał pociągnąć ją w dół i pociągnąć ją w górę.


Marcin Hybel - Awantura na moście

Zacznę od ciekawostek

Awantura na moście
Czy wiecie, że, żeby znaleźć jakieś info o autorze, trzeba się nieźle napracować?

Autor ukończył Politechnikę Krakowską na kierunku inżynieria środowiska.
U mnie, na Politechnice Łódzkiej mówiło się, że na inżynierię środowiska idzie się jak się nie ma pomysłu na życie.

Autor jest prawie moim rówieśnikiem - a to oznacza ogromy wpływ twórczości Janusza Christy i zaczarowanie humorem H.J. Chmielewskiego - i to widać w powieści.

Dlaczego się trzeba mocno napracować przy szukaniu notki o autorze ?
- Bo internet pęcznieje (tylko) od recenzji jego książki na multum różnych blogów
- Bo nikt nie jest w stanie znaleźć czegoś więcej niż krótka informacyjka z okładki
- Bo jest to jego debiut
- Wujek Gugiel zna go tylko z blogów i jutuby, a Ciocia Wikia nawet o nim nie słyszała (czy chodziło ci o hotel ?)


a i jeszcze wiemy że lubi sesje RPG (które prowadzi od piętnastu lat - cóż jeśli rzeczywiście jest Mistrzem Gry - czyli osobą, która prowadzi sesje, od piętnastu lat, to spodziewałbym się lepszej kreatywności)
Swoją drogą piętnaście lat... czy to znaczy że zaczął w wieku około 17u lat i w wieku trzydziestukilku nadal się tym zajmuje - takie sesje RPG mogą trwać godzinami, dniami itp, jak on, mając pracę (prawdopodobnie), rodzinę (prawdopodobnie), dom (prawdopodobnie) znajduje czas na tak czasochłonne zajęcie jak wspomniane gry i jeszcze na napisanie książki (chyba że też zaczął pisanie piętnaście lat temu)

Bardzo żałuję, że nie mam więcej informacji o tym człowieku, bo widzę w nim bratnią duszę - i być może zbyt ostro oceniam go tylko dlatego, że sam siebie oceniłbym równie ostro (a być może dlatego, że to On wydał książkę a nie Ja!)

Praktycznie każdy z blogerów pisze o pierwszych słowach z powieści - tych których znajdują się na okładce pod tytułem:
"Poznaj świat, w którym było tak błogo, że niektórych aż krew zalewała", nie można tej formułki skrócić do "Poznaj świat, że aż krew zalewa"

Nuda. Nuda wszechogarniająca wychodzi z każdego zakątka. Nic się nie dzieje. Tak wygląda świat stworzony przez pana Marcina, w takim świecie przyszło żyć bohaterom powieści. Jedyna rozrywka to biust przechodzący pod karczmą, zawody w piciu, i opowiadanie żartów typu "Zgaś świecę to wezmę do buzi - Wosk żrą ?".

Swoją drogą gdyby nie ten żart to potraktowałbym tę pozycję jako książkę dla dzieci, a tak, traktuję jako książkę dla powiedzmy piętnastolatków (którzy nie słyszeli tego żartu jeszcze w swoim życiu).

Jak napisać powieść o przygodach w świecie w którym wszystko jest cukierkowo proste i łatwe, może pomijając zastawione wytrychy i zgubioną księgę czarów (ale tylko dlatego, że nikomu przez dziesięciolecia się do niczego nie przydawały) a rozbójnicy próbując rabować po traktach wykańczają się sami siebie zanim przyjedzie pierwsza ofiara, na skutek mniej lub bardzie głupich wypadkach przy pracy. Ogólnie rzecz biorąc po Mistrzu Gry spodziewałbym się czegoś więcej.

Lekturę przerwałem mniej więcej w połowie. Poczekam, może przy odrobinie lepszego humoru i różowych okularach (i braku innych pozycji do przeczytania) wrócę do niej i przekonam się, że druga połowa była o dużo lepsza - cóż, gdybym ją przeczytał piętnaście lat temu na 100% by mi się bardziej podobała, jestem stary i już odliczam ile mi zostało czasu na przeczytanie wszystkich książek jakie bym chciał przeczytać.
Bardzo bym jednak chciał zweryfikować (kiedyś) moją ocenę.

Podchodząc analitycznie ocena wygląda tak:
Minusy:
- Nudny świat
- Niepotrzebny opis cukierkowego stworzenia Państwa Nograd
- Autentycznie głupi bohaterowie
- Nie dotrwałem do końca

Plusy:
- Średnioudany (ale udany) debiut literacki
- i dodatkowe punkty za debiut - tak na zachętę

Dokonuję drobnej korekty (po dokończeniu), dodaję jeden cały punkt. Autor usilnie starał się rozbawić mnie treścią i w końcu się udało... co prawda trochę za długo na to kazał czekać ...

Ocena : tak koło 4,5/10 +1=5,5/10

Ok, teraz może kilka słów do Wydawcy (dzięki któremu ta recenzja mogła w ogóle powstać)
Wydawca dostałby o wiele wyższą notę za: Danie szansy "młodemu", za bardzo dobry marketing i promocję, za szatę graficzną i wszystko to czym zajmuje się wydawca. Rynek książek fantasy polskich autorów jest bardzo chłonny i niecierpliwy, a niestety Sapkowskich nie jest zbyt wielu (nie wymieniam wszystkich znanych i cenionych autorów. Tych którzy budowali i szlifowali swój warsztat latami, pisząc i próbując wydawać swoje dzieła, tu trafiamy na zupełnie nieznaną osobę - tym bardziej brawa za odwagę!)


Recenzyja powstała dzięki życzliwości Instytutu Wydawniczemu Erica

piątek, 17 sierpnia 2012

Magdalena Kordel – Uroczysko – czyli dawno się tak nie ubawiłam…


Książka niemal siłą została mi wepchnięta do przeczytania przez mamę, która podobno podczas czytania zaśmiewała się do łez. Po przeczytaniu opisu na okładce – swoją drogą wyjątkowo Harlequinowej ;) - wydawało mi się jednak, ze będzie to kolejna książka powstała na fali sukcesu książek typu „Dom nad rozlewiskiem”, o kobietach po przejściach, zostawionych przez mężów, które mimo wszystko potrafią sobie poradzić i osiągają szczęście. Czyli nic zaskakującego raczej nie przewidywałam, skoro rodzime autorki prześcigają się w pomysłach na przedstawienie kobiet z przeszłością. Różnica byłaby tylko taka, że główna bohaterka przeprowadza się nie na Mazury tylko w Sudety, no i „objętościowo” to pozycja krótsza niż książka Kalicińskiej. Kiedyś czytałam również pierwszą książkę Magdaleny Kordel „48 tygodni” jednak zupełnie jej nie pamiętam…





„Porzucona przez męża Maja, mama piętnastoletniej Marysi, właścicielka dwóch psów i kota, myśli, że limit przypisanych jej nieszczęść został już wyczerpany. Wkrótce przekonuje się, że to zaledwie początek. Nieszczęścia, jak to mają w zwyczaju, chodzą nie tylko parami, ale wręcz stadami. Paradoksalnie jednak to co złe prowadzi do zmian na lepsze. I tak Majka – pomimo zmagań z samotnym rodzicielstwem i mężem, który niczego nie ułatwia – znajduje w sobie siłę, o której istnieniu wcześniej nie miała pojęcia. Pobyt w Sudetach, w domku należącym kiedyś do jej ciotki, daje początek zmianom, które odmienią egzystencję całej jej rodziny. A wszystko to w malowniczej scenerii gór i lasów, przesycone ciepłem nowych i starych przyjaźni oraz okraszone humorem, którego nigdy nie powinno zabraknąć ani w książce, ani w życiu.”

Za wydawnictwem Prószyński i S-ka


I jaki był efekt mojego czytania – śmiech do łez…Pełna humoru, ciepła opowieść o życiu, tak po prostu. Bez zbędnych morałów, drugiego dna, czy innych takich, książka po prostu dobrze bawi i zapewnia miło spędzony czas. Temat jak wspomniałam- ostatnimi czasy wyjątkowo oklepany, to podejście do niego z humorem i pewnym jednak przymrużeniem oka było dobrym pomysłem autorki na wybrniecie z tej sztampy. Jeżeli szukasz pomysłu na przyjemny i „lekki” wieczór, ta książka wydaje się być idealnym wyborem.



Za dobry humor daje ocenę 7,5/10

czwartek, 9 sierpnia 2012

Duże Ka i My

Zapraszamy na nasz tydzień w Dużym Ka

Zygmunt Miłoszewski - Domofon


Nigdy nie lubiłam horrorów, zawsze wydawały mi się niesamowicie abstrakcyjne, jakby nie z mojej zdroworozsądkowej bajki. Po książkę Miłoszewskiego sięgnęłam raczej z ciekawości, co nowego mógł napisać ten autor, niż z rzeczywistego zainteresowania tym gatunkiem.
I jedno muszę przyznać, po tej lekturze – ciągle będę czekać na kolejną serię przygód prokuratora Szackiego ;), bo jednak „Domofon” to całkiem inna historia.

Informacja wydawnicza:
„Warszawskie Bródno. Do paskudnego bloku wprowadza się dwójka młodych – świeżo poślubieni Agnieszka i Robert, którzy przyjechali do stolicy, by zacząć tu nowe, lepsze i pełne świetlanych planów życie. Ich pierwszy dzień w nowym domu nie zaczyna się jednak zbyt zachęcająco – na zalanej krwią klatce schodowej leży człowiek bez głowy...
Mroczny i groteskowy thriller Zygmunta Miłoszewskiego, rozgrywający się w żyjącym własnym życiem ponurym wieżowcu, pełen jest demonicznych postaci, przyprawiających o obłęd wydarzeń i grozy czającej się tuż pod powierzchnią pozornie banalnej rzeczywistości. Przewrotny niczym u Bułhakowa czarny humor, starannie budowana atmosfera, żywe tempo, doskonałe obserwacje z życia osiedlowej społeczności sprawiają, że Domofon łączy w sobie najlepsze cechy horroru, nastrojowej opowieści grozy i barwnej powieści obyczajowej.
Jaką tajemnicę kryje straszny blok? Jak zakończy się historia, która zaczyna się niczym koszmar senny, a potem jest tylko gorzej?
I jak tu wsiąść po takiej lekturze do windy?”

Głównym bohaterem tak naprawdę jest warszawski blok, który ukrywając różne tajemnice, prowadzi tak naprawdę swoje własne życie. Teraz za każdym razem wsiadając do winny będę miała przed oczami różne wersje przedstawionej przez Miłoszewskiego śmierci. Do tego wszystko wydaje się być bardzo mroczne, umiera coraz więcej ludzi, blok „przetrzymuje” swoich mieszkańców niczym zakładników, a ci nawet nie wpadają w porządną panikę… same zgony to niestety też niewyjaśnione wypadki? samobójstwa?
Jeżeli chodzi o bohaterów to autorowi udało się zgromadzić przedstawicieli różnych środowisk, czy też należałoby powiedzieć ukrywanych problemów. Agnieszka i Robert- na pozór udane małżeństwo, które w przeprowadzce do warszawy upatruje rozwiązania wszystkich ukrywanych drażniących i nierozwiązanych problemów-jej rozczarowania nim, braku jego realizacji w malarstwie a tym samym rozczarowaniem przyziemnym zajęciem. Do tego dochodzi rodząca się agresja, która okazuje się tym bardziej dotkliwa, kiedy Agnieszka dowiaduje się, że jest w ciąży. Mamy też byłą gwiazdę dziennikarstwa – Wiktora, od którego odeszła żona wraz z córką, a który teraz jest alkoholikiem. No i Kamil, całkowicie niedogadujący się z rodzicami nastolatek w fazie buntu młodzieńczego. Oni to decydują się zaangażować w rozwiązanie zagadki zgonów w wieżowcu.
W ciekawy sposób w książce prowadzona jest narracja-mamy zarówno narrację w pierwszej i trzeciej osobie, ale pojawiają się również jakby stenogramy rozmów.
Do tego ironiczne spojrzenie na polską blokową sąsiedzkość z mocno zarysowanymi, czasem wręcz „wykrzywionymi” postaciami (np. dewotki, która ze względu na blokadę wieżowca nie może się wyspowiadać, w końcu decyduje się, żeby zrobić to przed swoja matką, którą chwilę później przydusza…).
Wszystko to wydawałoby się zgrabnym zabiegiem i w zasadzie mało by już brakowało do tego, żeby książka zachwyciła, jednak w moim przypadku to się nie stało. Nie wciągnęło mnie, po prostu coś nie chwyciło, do tego rozczarowujące zakończenie, stąd:

Moja ocena 5/10

piątek, 3 sierpnia 2012

Suits


Bardzo lubię amerykańskie seriale prawnicze (zaczęło się oczywiście od Ally McBeal ;)), uwielbiam też inteligentne seriale, dlatego SUITS tak bardzo mi się podoba J


Powiem więcej - w niedzielę tak nas wciągnęło, że obejrzeliśmy 6 odcinków jednego dnia.


Owszem czytałam wcześniej dużo pozytywnych recenzji tego serialu, ale nie zawsze moje serialowe odczucia pokrywają się ze zdaniem większości ( jak chociażby w przypadku Damages, które w ogóle nie przypadło mi do gustu).  Nie sądziłam jednak, że wciągnie mnie aż tak bardzo. Pierwsze skojarzenia-błyskotliwy, dowcipny, momentami złośliwy, szybki, intelektualnie wymagający.


Jeżeli chodzi o szczegóły – mamy tutaj do czynienia z dwoma głównymi bohaterami: Mikiem Rossem –obdarzonym fotograficzną pamięcią studentem, trochę zagubionym, mającym za sobą kilka niewłaściwych decyzji, które uniemożliwiły mu studia prawnicze. Szczególne więzi łączą go z babcią, która jest jedyną jego rodziną, a jednocześnie swoistego rodzaju przewodnikiem życiowym (często z ciętymi ripostami i wyjątkową nieustępliwością).  Poznajemy także jego przyjaciela Trevora - jedynego przyjaciela Mika- i jego dziewczynę Jenny.


Drugim bohaterem jest Harvey Specter – pierwsze wrażenie wyrachowany elegancik egoista, po trupach dążący do celu bawidamek. Jednocześnie jeden z najlepszych prawników w NY.


Panowie poznają się w momencie, kiedy, Mike ucieka przed policją i przypadkowo dostaje się na rozmowę kwalifikacyjną do Harveya, gdzie obydwaj zawierają ostatecznie swoisty pakt-Mike będzie pracował dla Harveya, pomimo nieskończonych studiów na Harvardzie. Wyjawienie tej tajemnicy łączącej obu panów może pozbawiać ich pracy dlatego obydwu zaczyna zależeć na utrzymaniu paktu. Mike dzięki pracy w kancelarii ma szansę na inne życie i doskonałą praktykę. Harvey zyskuje inteligentnego współpracownika, któremu może powierzyć wiele spraw.


Obaj korzystają na tym układzie – Harvey staje się bardziej ludzki, bo to Mike zwraca uwagę, że nie samą bezwzględnością prawnik zwycięża; Mike zyskuje stabilna pracę, dzięki której może opłacić babci leczenie oraz niepowtarzalną możliwość pracy z mistrzem. Myślę, że Harvey trafił w ten sposób na godnego siebie przeciwnika w ulubionych utarczkach słowno-kulturowych.


Oprócz głównych bohaterów mamy jeszcze całą plejadę pracowników kancelarii, z których każde z nich ma do odegrania odpowiednią rolę. Stworzona mozaika zachwyca, bo nie są to postacie jednowymiarowe, ciężko czasem ocenić, czy należy ich zaliczyć do tych lekturowych pozytywnych czy wręcz przeciwnie (sztandarowy przykład to Louis, ale każdy wydaje się być jakby w „dwóch wydaniach”).


Każdy odcinek to również inny case prawniczy-ja się nie znam, nie jestem prawnikiem, ale dla mnie niektóre rozwiązania to mistrzostwo inteligencji, sprytu, wiedzy i zaskoczenia. Swoisty prawniczy spektakl.


Ciekawe jest również zderzenie dwóch światów – wielkiej korporacji, którego reprezentantem jest Harvey. Miejsca, gdzie pracuje się przynajmniej do 21, zarabia dużo i przychodzi tylko w drogich garniturach, ale gdzie nie ma miejsca na żadne poważniejsze i szczere znajomości ( ożyciu prywatnym Harveya nie wiemy nic, mamy szanse obejrzeć tylko jego cudowny apartament z genialnym widokiem na miasto). Świat ten zderza się ze światem Mika, którego nieodłączną częścią jest wspomniana wcześniej babcia, gdzie jest miejsce na przyjaźń, nawet trudną, gdzie jeździ się rowerem i nosi niewłaściwy dla korporacji wąski krawat.


Dla mnie ten serial to mistrzostwo, stąd ocena 10/10. Polecam

środa, 1 sierpnia 2012

Monika Kuszyńska - Ocalona

Bardzo się dziś zrobiło pogodnie życiowo na różnych blogach. Przeczytałam tekst Ewelinytutaj i Wstrząśniętej-Niezmieszanej tutaj






I akurat tak się złożyło, że rano zaczęłam w aucie słuchać nowej – pierwszej solowej- płyty Moniki Kuszyńskiej. I muszę przyznać, ze moje pierwsze wrażenie to „wow totalny chillout, jaki spokój”. Gdyby to nie była ona oceniając po tekstach tylko pewnie mogłabym napisać, jakie to wszystko trywialne, przesłodzone, ale z uwagi na to, co przeszła i w jakim miejscu się teraz znajduje, wiem, że te słowa są autentyczne. Obserwowałam jej karierę od samego początku, bo pamiętam Monikę z czasów liceum – chodziłyśmy do tego samego LO. Stamtąd pamiętam też jej pierwsze występy na szkolnych uroczystościach i jej pierwszy zespół. Później przyszedł czas Varius Manx. Z tamtego czasu pamiętam Monikę – platynową blondynę z krwistoczerwoną pomadką na ustach i trendy wtedy chustką we wzory ludowe w jakimś programie w TVN Style. I taką miałam wtedy myśl, że chyba się w tym całym szoł biznesie pogubiła. Przeczytałam niedawno wywiad z nią w „Twoim Stylu” – dawno nie czytałam o kimś tak pogodzonym z życiem. I właśnie o tym jest ta płyta – o spokoju, pogodzeniu się z sobą, nieckliwej miłości i szczęściu. Tak po prostu –bez udziwnień, elektroniki. Może nie ma na tej płycie hitów, które będzie ciągle puszczać Radio Zet czy RMF, ale czy tak naprawdę o to chodzi?